17 lipca 2016

Rozdział 7



Oliwia zapieczętowała krótką wiadomość do rodziców i zawołała swoją sówkę, która wzięła od niej list i wyleciała przez najbliższe okno budynku. Napisała im, co działo się w trakcie tych kilku dni, ponieważ podczas ich ostatniej wizyty oboje musieli szybko wyjść. Dziewczyna obserwowała, jak zwierzę szybuje w stronę zamku, odcinającego się na ciemniejącym niebie. Gdzieniegdzie pojawiały się już gwiazdy, ona jednak ani drgnęła. Robiło się coraz chłodniej.
Nadchodziła jesień.
To była sobota, a Lestowska spędziła kilka godzin w gabinecie pani Maszowskiej z magomedykiem ze Świętego Munga. Wyszła stamtąd zirytowana, zgrzytając zębami. Poranek wcale nie zapowiadał tego, jak potoczy się dzień - świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmury. Zanim dziewczyna dotarła do dębowych drzwi, postanowiła wybrać się na błonia.
Natrafiła na drogę prowadzącą, jak się domyślała, do zielarni. Była mało uczęszczana - uczniowie korzystali z drugiego przejścia, omijającego ścieżkę prowadzącą przez las - dlatego przy kamiennych schodach pojawiły się chwasty. Liv westchnęła ciężko. Droga była dla niej zamknięta - wózek nie zjechałby po wybojach bez większego niebezpieczeństwa. Dziewczyna już miała zawracać, kiedy z dołu dobiegł ją krzyk:
- Oliwia!
Czarnowłosa zawróciła wózek przy pomocy rąk i zobaczyła na końcu schodów jedne z niewielu przyjaznych twarzy, na widok których uśmiechnęła się lekko, pomachała chłopakom. Nagle poczuła, że się unosi! Rzuciła przerażone spojrzenie na swoich znajomych, a już po chwili wybuchnęła śmiechem. Dzieci Gabriela, ot co - pomyślała, kiedy Daniel z Adamem ściągali ją na dół wraz z wózkiem. Kiedy koła zetknęły się z kamienną posadzką, dziewczyna przywitała się ze swoimi przyjaciółmi, przygarniając każdego do siebie. Gdy Demków się do niej nachylił, dziewczyna zmarszczyła nos.
- Adam? Co to za zapach?
Chłopak wyprostował flanelową koszulę na ramionach, pod którą nałożył biały podkoszulek. Liv zorientowała się, że Rosjanin próbuje zatuszować delikatny rumieniec, wypływający na jego policzki.
- No... bo wiesz... - jąkał się, nie mogąc wykrztusić z siebie składnego zdania. Oliwia zachodziła w głowę, szukając tam, z czym kojarzyła jej się owa woń...
Przypomniała sobie pewien wieczór, spędzony w posiadłości ważnych czarodziejów z Rosji. Wtedy też wyczuła ten drażniący nozdrza zapach, ostry, kojarzący się ze spirytusem. Otworzyła usta w niemym zdziwieniu. Rzuciła oskarżające spojrzenie, najpierw na Adama, który jakby się pod nim skurczył, a później na Daniela. Ten drugi tylko wzruszył ramionami.
- Jest sobota - rzucił, jakby to go usprawiedliwiało - mamy chwilę wolnego. A czarodziej nie tryton, pić musi.
Oniemiała ze złości Liv odciągnęła go na bok, stawiając go przed sobą. Zacisnęła jedną rękę na oparciu wózka, a drugą na różdżce, która znikąd pojawiła się w jej dłoni. Blondyn szybko zerknął na drewienko, po czym skupił się na swojej znajomej.
- On musi się jakoś oderwać od ciągłych awantur - syknął, nachylając się niebezpiecznie blisko czarodziejki. - Dobrze wiesz, że jego reputacja nie należy do najlepszych, a tak przynajmniej ma chwilę spokoju.
- Na cholerną brodę Merlina, Daniel, właśnie przez alkohol i stereotypy tak na niego najeżdżają!
Między nimi zapadła chwila ciszy. Liv była bliska wydarcia się na jej przyjaciela, jednak starała się mówić jak najciszej ze względu na Adama. Blondyn na przemian zaciskał pięści, by po chwili je puścić. Zrezygnowany wskazał na swojego znajomego nieznacznym ruchem i mruknął, jakby zmęczony:
- Popatrz na niego.
- Nie odwracaj mojej uwagi od...
- Patrz! - przerwał dziewczynie gniewnie.
Dziewczyna rzuciła okiem na czarodzieja i zamarła. Adam wyglądał gorzej, niż gdy widziała go ostatnim razem. Na jego bladej skórze pod oczami pojawiły się sińce, a ubrania wisiały na nim, jak gdyby schudł kilkanaście kilogramów. Jakby solidaryzując się z kolegą, Oliwia na ułamek sekundy zapadła się w sobie. Dotarło do niej, dlaczego Demków unikał towarzystwa innych znajomych. Zrozumiała, dlaczego gdy z nim rozmawiała, inni uczniowie jakby unikali ich, przechodząc szerokim łukiem. Dotarło do niej, jak bardzo skrzywdził Adama trzecioklasista. Spojrzała jeszcze raz na Daniela, którego spojrzenie mówiło "I co teraz?". Wzruszyła ramionami i podjechała do Adama.
- No, prowadź, waćpanie - zagaiła, pacnąwszy chłopaka leciutko w ramię. Uśmiech momentalnie rozjaśnił jego oblicze. Zakręcił się koło Oliwii, chwycił za jej wózek i pchnął go w dół, mijając zdziwionego Daniela. Liv nie była do końca pewna, dokąd zmierzają. Zamiast skręcić w stronę zielarni, jak myślała w pierwszej chwili, Demków zawrócił jej wózek na wydeptaną ścieżkę, prowadzącą w przeciwnym kierunku. Zerknęła na niego przez ramię i spytała:
- Gdzie mnie ciągniecie?
Odpowiedział jej blondyn, który zdążył ich dogonić:
- Jest takie miejsce, w którym nikt nas nie znajdzie...
- Ale nie będziecie gwałcić? - wpadła mu w słowo Oliwia. Cała trójka wybuchnęła śmiechem, a Adam pokręcił przecząco głową.
Rozmowa potoczyła się lekko, a oni powoli zagłębiali się w las. W niektórych miejscach przystawali, żeby za pomocą zaklęć przenieść Liv dalej. Było w miarę pogodnie, aczkolwiek chłodno, co odczuła tylko dziewczyna. Chłopacy byli dziwnie odporni na temperaturę, panującą na dworze. Tym razem jednak Lestowska odpuściła sobie komentarze, mając na uwadze chłopaka, który dzielnie pchał jej wózek naprzód.
Nagle Oliwia poczuła, jakby coś się zbliżało. Bezwiednie sięgnęła po różdżkę, jednak nim zdążyła jej dotknąć, temperatura powietrza lekko się ociepliła.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił radośnie Daniel, zataczając ręką łuk. Oliwia nie była w stanie mu odpowiedzieć.
Miała przed sobą schody, tworzące koło, a pośrodku, nieco niżej, kawałek udeptanej ziemi. Naokoło widziała drzewa, które zaczęły zrzucać listowie, tam jednak nie było ani jednego listka. Na jednym ze schodków, które musiały również służyć za miejsce siedzące, leżały torby Daniela i Adama. Otoczyli to dziwne miejsce i zostawili na chwilę dziewczynę na najwyższym schodku, by zejść po swoje rzeczy i ustawić je koło niej. Rozsiedli się wygodnie, opierając na łokciach i patrząc gdzieś w dal.
- Jak znaleźliście to miejsce? - zagaiła dziewczyna, rozglądając się naokoło. Było tam miło i przyjemnie, prawie jakby nie znajdowali się w szkolnej rzeczywistości.
- Ojciec razem ze znajomymi je stworzył - odpowiedział jakby niechętnie blondyn. Liv rzuciła na niego okiem i zaczęła się zastanawiać nad tym, kim tak naprawdę są rodzice Daniela. Nigdy nie rozmawiali o nich, on widocznie unikał tego tematu. Rzadko też kiedy pisał listy. Nim jednak dziewczyna zaczęła zbierać w sobie odwagę, by zapytać go, kim są, chłopak dopowiedział:
- Kiedy jeszcze tata był w drugiej klasie Akademii, miał problemy z pewnym uczniem, mugolakiem, który prześladował go od podstawowej szkoły magii. Nauczyciele, każdy po kolei, odmawiali mu nauki samoobrony, więc postanowił uczyć się na własną rękę. Wszystko było pięknie, do chwili, aż nie poszedł za nim prefekt jednego z Opiekunów. Jak już ojca zobaczył, to chciał go koniecznie zaciągnąć do dyrektora szkoły, by ten osądził, czy tata ma być wyrzucony ze szkoły za używanie nielegalnych wtedy zaklęć. - Przerwał na chwilę, by wyciągnąć z plecaka butelkę po soku, w której był przezroczysty płyn, i pociągnąć z niej długi łyk. Wykrzywił się lekko. - Nim jednak zdążyli w ogóle wyjść na drogę do zielarni, ojciec opowiedział prefektowi sytuację z mugolakiem. Zgadujesz, co było dalej? - zapytał Oliwię.
- Pewnie zaczął mu pomagać? - odpowiedziała pewnie, uśmiechając się lekko.
- Nie, poszedł z nim do dyrektora - zripostował Daniel, a Oliwii mina zrzedła. Adam też był zdziwiony.
- I co potem? Został wydalony ze szkoły? - zapytał Demków, zapominając na chwilę o swoim napoju.
- Nie - odpowiedział ze stoickim spokojem chłopak. - Dyrektor wraz z tatą wymyślili ponad dwadzieścia pięć nowych zaklęć, stworzyli wraz z resztą znajomych ojca to miejsce i gdyby nie przedwczesna śmierć dyrektora, tworzyliby pewnie do dziś.
Zapadła cisza. Adam z Danielem znów pociągnęli łyk z butelek, Oliwia natomiast wyjęła swoją różdżkę, chcąc coś wypróbować. Chwyciła ją w prawą dłoń i zastygła. Bała się. Dobrze wiedziała o swojej sile, o mocy jej zaklęć. A to, które chciała wypróbować w pierwszej chwili, mogło być bardziej niebezpieczne, niżby się wydawało. Sama je stworzyła, całkiem przypadkowo, kiedy bawiła się ze starszym czarodziejem w jego piekarni. Nie należało do wyjątkowo morderczych, jednak mogło zrujnować pole siłowe. Zrezygnowała z niego, strach przezwyciężył ciekawość.
Zamiast tego wycelowała koniec różdżki w górę. Użyła magii niewerbalnej, dlatego w pierwszej chwili ani Daniel, ani Adam nie zauważyli, co się dzieje. Dopiero, gdy płatek śniegu spadł na nos Demkowa, wraz z przyjacielem zobaczyli, co zrobiła Oliwia. A ona była zachwycona tym, co zobaczyła. Pole siłowe, które nie pozwalało żadnemu zaklęciu przedostać się na zewnątrz, miało kształt półkuli, dzięki czemu Liv poczuła się, jakby siedziała w zabawkowej kuli dla mugolskich dzieci. Śnieg pojawiał się znikąd, by opaść spod sufitu niewidzialnej kopuły na ich ręce, nogi, włosy.
Najpierw zaśmiała się Lestowska. Potem dołączyli do niej jej przyjaciele.
Śmiali się, sami w sumie nie wiedząc z czego. Oliwia, jak zwykle, zaczęła machać różdżką, bawiąc się śniegiem i tworząc z niego wymyślne wzory. Raz był to centaur, innym razem mantykora. Cała trójka wpatrywała się w śnieżne budowle, które - jak szybko się pojawiały - tak szybko znikały.
- Ojciec byłby dumny ze sprzedaży, gdyby to widział - odezwał się znienacka Daniel, pochylając się lekko nad kolanami i obserwując ruchy zagubionej wiewiórki, która przemykała naokoło pola siłowego.
- Wiedziałam! - wybuchnęła Liv, przerywając zaklęcie tak niespodziewanie, że kula śniegu, z której miała uformować miniaturę Ziemi, z głośnym plaśnięciem wylądowała na ziemi. - Nigdy nie mówiłeś, że twój tata to różdżkarz! Myślałam, że nazwiska, to zbieg okoliczności...
Daniel obdarzył ją tylko niemrawym uśmiechem i kiwnął głową. Pochylił się i schował twarz w dłoniach, przeczesując nimi po chwili czuprynę, wiecznie nieuczesaną. Nagle jego oblicze przestało przedstawiać beztroskiego nastolatka, ucznia Akademii Magii. Adam i Oliwia ujrzeli kogoś o wiele starszego, kto nie jest zadowolony z tego, co ujawnił. Dziewczyna była zszokowana, bo zobaczyła w tym spojrzeniu kogoś, kogo dobrze znała. Kogoś, kogo ojciec nieraz doprowadził do furii magicznej.
- Daniel? - zagadnął Demków, marszcząc czoło. - Wszystko w porządku?
Chłopak uniósł głowę. Ponownie był sobą.
- Jasne - odparł beztrosko, wstając. - Liv, ty masz dzisiaj rehabilitację. Nie możesz się spóźnić, idziemy.
Oliwia nie miała kontrargumentu, mimo że tak strasznie nie chciała wracać do pani Maszowskiej. Oczywistym było to, że narzekała przez całą drogę, ale żaden z jej towarzyszy nie zwrócił na to większej uwagi. Po prostu szli, żartując z nauczycieli i ze wspólnych zajęć z Dziećmi Lucyfera. Cały czas wózek pchał Daniel. Kiedy znaleźli się przy schodach, dla Oliwii nie do przebycia, po prostu przenieśli ją nad nimi przy pomocy zwykłego Wingardium Leviosa. Odprowadzili ją pod główne wejście i tam zostawili. Bali się napotkać dyrektora Notta, który przeważnie był źle nastawiony do choćby zapachu alkoholu. Co się dziwić, skoro jego ojciec też od bimbru nie stronił... - pomyślała Oliwia, wjeżdżając powoli po schodach, które transmutowały się w podjazd dla jej wózka.
Zadziwiała ją zaradność zamku. Nauczyciele nie musieli niczego zdziałać w sprawie jej poruszania się po budowli. Wszyscy wiedzieli, że Akademia jest zaczarowana, lecz nikt nie spodziewał się, że do tego stopnia.
Przyspieszyła nieco, machnąwszy różdżką w stronę kółek wózka. Była dopiero na drugim piętrze. Czekały na nią kolejne dwa, a czasu miała niewiele. Westchnęła po cichu.
- Może pomóc?
Poderwała głowę na dźwięk znajomego głosu i obróciła się. Z korytarza wyszedł właśnie Marcin, który opierał się nonszalancko o framugę, ze schowanymi w kieszeniach rękoma i lekko kpiarskim uśmieszkiem. Liv zbyt dobrze znała ten wyraz twarzy. Malina chciał pogadać.
- Jeśli to nie problem - odpowiedziała, wzruszając ramionami.
- Z miłą chęcią.
Chłopak popchnął wózek swojej przyjaciółki w stronę kolejnego podjazdu. Przez chwilę panowała cisza, która powoli zaczęła ciążyć obojgu. Lestowska jednak nie chciała odezwać się pierwsza. Wiedziała, że to do bruneta należała tego dnia inicjatywa. Dotarli na piętro, na którym mieściła się lecznica pani Maszowskiej.
- Masz jeszcze trochę czasu - rzucił Malina, zwalniając. - Możemy porozmawiać?
Dziewczyna momentalnie spięła się, słysząc te słowa. Wykrztusiła jedynie zgodę. Na nic więcej nie było ją stać. Wiedziała, że taka chwila nadejdzie, lecz nie myślała, że tak szybko. Minęło półtora miesiąca, odkąd rozmawiali o tym, lecz ona nie była jeszcze pewna.
Kiedy przysiedli przy jednym z okien od strony dziedzińca, Liv była bliska paniki. Nie przemyślała jeszcze tego, co jej powiedział Marcin. Potrzebowała dobrze to rozważyć. Co, jeśli poprosi teraz o odpowiedź? Nie wiem, co mam mu powiedzieć. Merlinie...
- Liv, myślę, że powinnaś bardziej na siebie uważać.


Dziewczyna poczuła, jakby zeszło z niej powietrze, jak z przebitego baloniku. Spojrzała Marcinowi w oczy i ujrzała w nich troskę.
- Skąd takie wnioski? - zapytała, zasępiając się, kiedy w jego spojrzeniu odczytała również przestrach.
Nim odpowiedział, rozejrzał się naokoło i wyciągnął różdżkę.
- Muffliato - mruknął, kierując koniec drewienka w kierunku korytarza. - Minęły dwa tygodnie od ataku. Nie wydaje ci się, że jest o nim zdecydowanie... za cicho?
Oliwia stłumiła w sobie chichot, wywołany hipokryzją sytuacji i zastanowiła się nad słowami jej przyjaciela. Owszem - rzadko kto pytał ją o "wypadek". Historię, stworzoną na wypadek takich pytań, musiała opowiadać zaledwie dwa razy, Rozalii i Danielowi. Myślała jednak, że to ze względu na zwykłą uprzejmość ludzką. Wszyscy wiedzieli, jaka to była dla dziewczyny tragedia. Teraz jednak zastanowiła się nad tym jeszcze raz.
- Byłem kilka wieczorów temu w lochach, żeby oddać profesorowi Pienińskiemu wypracowanie o bezoarze. Nie patrz tak na mnie, dostarczyłem w terminie! No i wychodząc od niej usłyszałem jakieś szmery w lochach prowadzących do... tak naprawdę nie wiem, gdzie konkretnie. To był chyba jakiś ślepy zaułek. No i zakradłem się tam po cichu i zobaczyłem...
- Oliwia, dobrze że już jesteś! - przerwał mu radosny głos. Malina szybko cofnął zaklęcie i przywołał na usta szeroki uśmiech.
- Dokończymy rozmowę później. Po rehabilitacji w bibliotece? - zaproponował, a gdy uzyskał w odpowiedzi kiwnięcie głową, wstał i oddalił się, zostawiając Oliwię na pastwę czarodziejów, którzy czekali na nią za drzwiami na końcu korytarza. Uprzejmie pogawędziła chwilę z panią Maszowską, przeklinając w głowie jej wyczucie czasu. Machnięciem różdżki otworzyła drzwi, a pielęgniarka wprowadziła jej wózek do środka.
Pomieszczenie było przestronne i jasne. Przez wysokie okna wpadały promienie południa, oświetlając podłogę, która do złudzenia przypominała jej posadzkę w kuchni Lestowskich. Poczuła jakby w serce wbijały jej się miliony szpilek. Modliła się do wszystkich znanych jej bóstw, żeby po domu mogła poruszać się już przy pomocy własnych nóg, bez wózka. Kule by zdzierżyła.
Sfrustrowana próbowała współpracować z nowym pracownikiem wydziału pomagicznych urazów mięśni, jednak z każdą chwilą traciła cierpliwość. Jedno denerwowało ją najbardziej.
- Hm. Tak, widzę tu problem. Hm. Moglibyśmy, hm, spróbować jeszcze raz?
Jeszcze raz powie "hm", a oberwie upiorogackiem... - pomyślała młoda czarownica, zgrzytając zębami, ale ponownie uniosła swoją różdżkę i machnęła w stronę bezwładnych nóg.
- Episkey.
Skrzywiła się, czując ból nastawianych kości. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle brunet w ogromnych okularach uniósł okrzyk radości wraz z panią Maszowską. Liv nie bardzo wiedziała, o co może im chodzić, więc rozejrzała się, bezwiednie masując kolana, próbując pozbyć się bólu po zaklęciu. Nagle ją olśniło.
Poczuła ból. Po raz pierwszy od wypadku poczuła swoje nogi.
- Merlinie, dziękuję - szepnęła, uśmiechając się szeroko.
Pomimo tego, że tego dnia musiała znosić ból nóg jeszcze kilkakrotnie, nie popsuło to jej dobrego humoru. Posiadała dużą tolerancję, a dodając do tego entuzjazm - jak sama to ujęła w myślach, zniosłaby niejedno Crucio bez piśnięcia. Pracownik Munga, którego imienia Oliwia zapamiętać nie mogła, oznajmił jej, że na następne spotkanie przyniesie jej specjalne kule, dzięki którym będzie mogła chodzić. Dzięki temu Liv, opuszczając Skrzydło Szpitalne, prawie frunęła w kierunku biblioteki.


***



W tym samym czasie


Gabinet dyrektora nigdy nie był tak ponurym miejscem. Pomimo promieni słońca, wpadających do środka przez dwa wysokie okna, oświetlających pokaźnych rozmiarów biblioteczkę, pomimo radosnego poskrzekiwania gromoptaka, moszczącego się w swoim niewielkim, schludnym gniazdku nad ostatnią półką z księgami, pomimo radośnie wyglądających szat profesor Taflińskiej, koloru błękitu. To wszystko ginęło w obliczu z informacją, jaką właśnie młoda kobieta przekazała Nottowi. 
- Co mamy robić? - spytała blondynka, rozkładając bezradnie ręce. - Dotąd ten czarodziej działał w obrębie Polski. Atak na wioskę sąsiadującą z Doliną Godryka zmienia postać rzeczy. Rodzice dzieciaków i bez tego wyrażają obawę, delikatnie rzecz ujmując, o bezpieczeństwo swoich pociech. Sytuacja z Lestowską jeszcze to pogorszyła, bo nie wiemy wciąż, kto to zrobił - a nikt nie jest na tyle głupi, by uwierzyć, że to był zwykły wypadek przy zaklęciu transmutującym. Jeśli teraz dotrze do rodziców kolejna wiadomość o ataku, wybuchnie panika.
Nott w zamyśleniu przeczesał palcami włosy, ze wzrokiem wbitym w otwarty list, leżący przed nim. Autor - a raczej autorka - mimo pośpiechu, miała piękne, zaokrąglone pismo. Uniósł szare oczy i napotkał wzrok nauczycielki. 
- Skąd wie o tym twoja młodsza siostra, skoro nie wiedzą o tym nawet w Proroku Codziennym? - zapytał powoli, jeszcze raz studiując tekst listu. 
- Była w Dolinie Godryka z odwiedzinami, z piątku na sobotę. Mieszka tam nasz wuj z rodziną - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Gdy tylko dotarły do nich wieści, wysłała mi list za pomocą Sieci Fiuu. Nawet w takich sytuacjach trzyma łeb na karku.
Teodor nie zareagował na mugolskie powiedzenie. W ostatnim czasie dość często przebywał w towarzystwie Kingi i zdążył się do nich poniekąd przyzwyczaić. Pokręcił leciutko głową i wstał, ruszając wgłąb gabinetu. Machnięciem ręki przywołał do siebie Kingę.
Stali przed lustrem, którego powierzchnia migotała, jakby była stworzona z miliona malutkich diamencików. Złota rama układała się w przeróżne wzory. Nott uśmiechnął się półgębkiem, widząc zachwycone spojrzenie blondynki. Po raz kolejny zauważył, w jak zabawny dla niego sposób kontrastował kolor jej oczu z kolorem ubrań. Zieleń kontra błękit. Zadziwiająco… miłe dla oka - pomyślał ironicznie, wyciągając różdżkę z kieszeni swojej peleryny. Machnął nią w kierunku regału, na którym stała szara szkatułka. Wyskoczyła z niej fiolka przepełniona białawym… czymś, jako że nie można było określić, czy to ciecz, czy gaz. Naczynie podpłynęło do wyciągniętej dłoni bruneta. 
- To, co Ci teraz pokażę, musi zostać między nami - ostrzegł, odkorkowując fiolkę. 
- To myślodsiewnia? - zapytała zaskoczona nauczycielka, przyglądając się temu, jak wspomnienie podpływa do tafli lustra i niknie w nim. Nott nagrodził jej odkrycie krótkim skinieniem i przesunął się w bok, dając dostęp do lustra Taflińskiej. 
- A tak na marginesie - rzucił, zanim przyjrzała się wspomnieniu - prywatnie, jestem Teodor.
Uśmiech, wywołany tym komentarzem, szybko zniknął z twarzy Kingi, kiedy zauważyła Akademię, skąpaną w ciemnościach. Stała na dziedzińcu. Było w miarę ciepło, a sądząc po odgłosach, dochodzących z Sali Wieczorowej, to był pierwszy września. Dopiero po chwili zorientowała się, że w pewnej odległości od wejścia opiera się o ścianę jakiś mężczyzna. Potrzebowała kilku sekund, by poznać w nim Teodora Notta. Przyglądał się czemuś w oddali, tuż przy zejściu do zielarni. Wytężyła wzrok i postąpiła kilka kroków, by lepiej przyjrzeć się ciemnemu kształtowi. Wstrzymała oddech.
Rozpoznała w nim animaga, który przybrał formę wilka.
Spojrzała zdziwiona na postać Teodora, który ukradkiem wyciągnął z rękawa swoją szesnastocalową różdżkę z cisu. Wycelował jej koniec w nieznajomego.
Z korytarza doszedł ich dźwięk kroków. Ktoś się zbliżał. Animag spiął się, położył po sobie uszy i obnażył kły. Miał lepszy wgląd na to, kto nadchodził - musiał zobaczyć swoją zdobycz. Nim jednak ktokolwiek pojawił się w drzwiach, Teodor uniósł różdżkę i mruknął cicho:
- Immobilus!
Czarodziej jednak zwinnie uniknął zaklęcia, obdarzył Notta warknięciem na tyle głośnym, by ten go usłyszał, po czym zniknął w ciemnościach. Mężczyzna zaklął pod nosem, po czym ponownie skrył się w cieniu zamku. W drzwiach stanęła natomiast Oliwia.
Kinga odsunęła się od myślodsiewni i sapnęła cicho. Spojrzała na Teodora, który stał za nią, oparty o biurko.
- Czyli to oznacza, że…
- …mamy w szkole nielegalnego animaga i winnego ataku na Oliwię.


***


Oliwia przetarła oczy ze zdziwienia i popatrzyła na Malinę.
- Jeszcze raz. 
- Byłem w lochach. Podsłuchałem rozmowę dwójki uczniów o tobie. Jeden z nich twierdził, że ten atak i twoje kalectwo to wystarczająca kara. Drugi mówił, że powinnaś umrzeć za to, że twoi rodzice wsadzili jego ojca do Azkabanu na długie lata i powiedział, że nie przestanie próbować, póki nie osiągnie celu.
Zapadła martwa cisza. Oliwia bez przekonania przewracała kartki książki o transmutacji przedmiotów ze zmianą ich struktury wewnętrznej, która przedtem tak ją interesowała. Uśmiechnęła się lekko do przechodzącego nauczyciela run i zamknęła z rozmachem tom, odchylając się na wózku.
Marcin, upewniwszy się, że Muffliato działa tak, jak powinno, mruknął:
- Powinnaś pójść z tym do Notta. Albo do rodziców.
Liv jedynie zaśmiała się bez przekonania.
- I co zrobią? Dadzą mi ochroniarza? Czy zamkną w Pokoju Wspólnym Dzieciaków Gabriela? To bez sensu - odpowiedziała, opierając głowę na ręku. Wbiła wzrok w swoje nogi. - Wyobrażasz sobie, co się będzie działo, kiedy dowiedzą się, że będę w stanie chodzić przy pomocy kul? Obawiam się, że to - wskazała na wózek - jest dopiero początek.

___________________________
Tadaam. Po bardzo długim oczekiwaniu pojawiła się Siódemeczka. Od razu zbetowana przez Farfocla. Wielbię.