2 lutego 2015

Rozdział 4

W Sali Wieczorowej panował gwar.
Było to przestrzenne pomieszczenie z niskim stropem, podpierane kolumnami. Strzeliste okna wypełniono mozaikami, przedstawiającymi Opiekunów, Mikołaja Firleja czy herb szkoły. Wszystko jednak byłoby niczym, gdyby nie to, że witraże poruszały się. Przeskakiwały między ramami okien, wypychając swoich pobratymców lub organizując małe pojedynki anielskich ostrzy.
W całej Sali rozstawiono kilkanaście stolików, każdy mógł pomieścić pięć osób. Drewno było ciemne, jednak pokrywające je obrusy swoją bielą rozjaśniały całość w dość subtelny sposób. Z sufitu zwisał monstrualny żyrandol z diamentów, sprowadzonych na tę okazję ze Smoczej Kopalni w niewielkiej miejscowości na Śląsku. Światło, które padało na kamienie rozpraszało się w imponujący sposób po całej sali. Wielkie wrota wykute z żelaza prowadziły na dziedziniec, na którym panowała bura pogoda. Naprzeciw wejścia stało podwyższenie z długim stołem dla nauczycieli. Na najbardziej wystawnym krześle, można by rzec tronie, siedziała wysoka postać odziana w szmaragdowe szaty czarodzieja.
Mężczyzna oparł podbródek o dłoń, nie zwracając uwagi na większość współpracowników. Błądził szarymi oczyma po tłumie uczniów. Wrócił pamięcią do swoich czasów szkolnych, kiedy to musiał znosić towarzystwo Draco Malfoy’a czy Blaise’a Zabiniego. Wzdrygnął się na to wspomnienie.
Po chwili uraczył spojrzeniem także nauczycieli. Zdziwiło go to, że panowała wśród nich tak przyjazna i otwarta atmosfera. Gawędzili spokojnie, każdy z każdym, nie zwracając uwagi na chaos wśród uczniów. Wcześniej poinformowano go, że póki on sam nie rozpocznie ceremonii, dopóty tak będzie. A nie miał na to specjalnej ochoty. Szum rozmów był miłą odmianą po kilku tygodniach ciszy w jego domu.
Przyuważył wolne miejsce po jego prawej stronie, pomiędzy wicedyrektorką a nauczycielem zaklęć. Przywołał w myślach listę nauczycieli, którą dostarczono mu tuż po przyjęciu, aż w końcu przypomniał sobie, kogo brakowało przy stole. Uśmiechnął się pod nosem.
Ostrzegano go, że Kinga Taflińska jest jeszcze tak samo roztrzepana, jak większość uczniów. Kiedy na Sali pojawiła się jej blond czupryna, dyrektor uznał, że jej nieogarnięcie było… przyjemne. Kobieta miała na sobie pelerynę oraz długą do ziemi sukienkę barwy szafiru. Na samym czubku nosa trzymały się okulary w grubych, ciemnych oprawkach.
Nauczycielka przystanęła za wicedyrektorką, a dyrektor pomyślał, że z miłą chęcią przywita się z nią osobiście. Wstał i wyprostował się dumnie. Podszedł dziarsko do Taflińskiej i wyciągnął do niej rękę z grzecznym uśmiechem.
- Pani Kinga Taflińska, jeśli się nie mylę. Miło mi panią poznać.
Brunet z rozbawieniem zauważył, że gdy ucałował dłoń kobiety, ta spłonęła rumieńcem.
- Mnie również jest miło pana poznać, dyrektorze. Jak podobają się panu nasze warunki? Bo język polski, widzę, ma pan opanowany w dużym stopniu – zagadnęła Kinga, kładąc dłonie na różdżce. Była zakłopotana postawą poznanego. Dawno bowiem nie spotkała się z tak gentelmeńskim zachowaniem będąc w szkole.
- Dziękuję, warunki macie nieporównywalnie lepsze niż szkoła w Czechach – odpowiedział uprzejmie czarodziej, uśmiechając się z lekka. – Jednak nauka języka była istną katorgą, przyznam szczerze.
Czarodziejka zachichotała pod nosem, poszerzając uśmiech. Dyrektorowi nie umknęło, że gdy kobieta śmiała się, robiła się piękniejsza niż przed momentem. Był nią zafascynowany, jednak musieli przerwać pogawędkę, gdyż w tym momencie na Sali zapanował względny ład i porządek.


Mężczyzna stanął przed stołem, dumny i wyprostowany. Wszyscy ucichli. Dyrektor odchrząknął nieznacznie i rozpoczął przemowę, witając się z uczniami, którzy już w tej szkole byli przed jego przybyciem. Przedstawił się i powiedział słowa, które wszystkim zapadły w głowę.
- Cóż. Nie zmienię mojej przeszłości, dobrze wiecie przecież, kim jestem. Ja także zdaję sobie sprawę z tego, że karty mojego życia nie należą do najczystszych. Jednak wydaje mi się… wydaje mi się, że dacie mi szansę, jaką zabrał mój ojciec.
Gdy usiadł na miejscu, rozległy się ciche oklaski. Uczniowie byli pod wrażeniem szczerości i otwartości nowego dyrektora szkoły. Jednak w tym samym momencie ich myśli zajęli pierwszoklasiści, wkraczający do Sali Wieczorowej bocznymi wejściami.
Było ich co najmniej siedmiuset. Każdy z nich miał na sobie szary uniform, jednak teraz z innym kolorem herbu na piersi.
Marcin nie rozglądał się za Oliwią czy Rozalią. Szedł, dumny niczym paw, w rzędzie podopiecznych Lucyfera. Było to dla niego niesamowicie ważne. Wiedział, że jego rodzice na to liczyli. Choć raz spełniłem ich oczekiwania – pomyślał, przystając za drobnym chłopcem, należącym do podopiecznych Gabriela. Skupił się na postaci, prowadzącej ceremonię i stłumił falę złości i irytacji.
Teodor Nott raczej nie miał szans na wzbudzenie w nim pozytywnych uczuć.
- Witajcie i wy, drodzy pierwszoklasiści – rozpoczął, powstając z miejsca i zbliżając się do nich. – Jestem zaszczycony, że to ja mogę was przywitać jako dyrektor tej szkoły. I bez obaw – czuję się tak samo jak wy. W końcu też stoję tu jak kołek pierwszy raz przed całą szkołą.
Na sali można było usłyszeć pojedyncze chichoty.
- Ceremonię także przeszedłem. Zapewne zdziwiliście się tym, co podczas niej ujrzeliście. Z peronu trafiliście do Pokoju Aniołów. Jest to miejsce, które zna waszą przyszłość, lecz nie zna wyborów. Zaś każda z osób, które zobaczyliście, była tym wyborem. Instynktownie wybraliście to, co uważaliście za słuszne i tak zapewne zrobilibyście we własnym życiu. Chciałbym teraz powitać każdego z was osobno, więc jeśli mogę was prosić, ustawcie się w jednym rzędzie.
Uczniowie byli wyjątkowo zorganizowani, gdyż już po chwili stali w jednym, równym rzędzie. Podchodzili po kolei do dyrektora, witając się z nim i prowadząc krótką rozmowę. Później zajmowali upatrzone miejsca. W końcu przyszedł czas na Marcina, który niechętnie podszedł do schodka, na którym przystanął dyrektor. Wyciągnął do niego dłoń i powiedział uprzejmie:
- Miło mi pana poznać, dyrektorze Nott. Jestem Marcin Malinowski, od dziś podopieczny Lucyfera.
Bladą twarz mężczyzny rozjaśnił cień uśmiechu.
- Mnie również jest miło cię poznać. Twoi rodzice to przesympatyczne osoby. Widzę, że kulturę odziedziczyłeś po matce. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze dogadywać, zwłaszcza że będę waszym opiekunem.
Ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Teodora Notta, zbiło Marcina z tropu. Chłopak nie wiedział, że to były Śmierciożerca objął wychowawstwo Dzieci Lucyfera. Zszokowany kiwnął głową i odszedł, zajmując miejsce przy pustym stoliku. Szybko strącił dwie chorągiewki obok siebie, rezerwując tym sposobem miejsce dla Rozalii i Oliwii. Po chwili namysłu przewrócił na talerz trzecią, przypominając sobie o kuzynce Rozy, Mary.
W tym samym czasie metamorfomag zbliżał się, prawie że biegiem, do stołu Marcina. Uśmiechnęła się szeroko do niego i krzyknęła:
- Raguel!
- Lucyfer – odpowiedział jej, tuląc ją do siebie. Musiał wykazać się siłą, gdyż prędkość, z jaką Roza na niego wpadła, o mało nie powaliła go na stół. Inni pierwszoklasiści niepewnie ich obserwowali, a gdy tylko Malina złapał wzrok któregoś z nich, widział zdziwienie.
Marcin nie zwrócił na nich większej uwagi, gdyż w tym momencie ujrzał dziewczynę z burzą loków na głowie, zbliżającą się do dyrektora.

Oliwia zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Miała przekrwione oczy, a jej włosy nie były w najlepszym stanie. Za to zapach piżma roznosił się trzy razy intensywniej niż przedtem. Z bliska można było zobaczyć, że nie należała do uradowanych wyborem domu. Podeszła jednak do dyrektora z nikłym uśmiechem.
- Witaj, Oliwio – Teodor odpowiedział jej tym samym uśmieszkiem. – Stało się coś, o czym powinienem wiedzieć?
W odpowiedzi dziewczyna potrząsnęła głową.
- Ach – domyślił się Nott – zapewne chodzi ci o Opiekuna. Nie martw się. Do Gabriela, owszem, trafiają osoby, które nie pasują nigdzie indziej.
Nie pocieszasz – cisnęło się dziewczynie na usta, nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła że delikatna, smukła dłoń mężczyzny ląduje na jej ramieniu. Wytrzeszczyła oczy.
- Myślę jednak, że w twoim wypadku jest to inność z powodu nadmiaru cech pasujących wszędzie. Masz w sobie coś, co podpowiada mi, iż zrobisz wokół siebie furorę. Niemałą. Jesteś troszkę podobna do mnie, zanim trafiłem do Slytherinu. Może gdybym wtedy uczył się tutaj… - nie dokończył.
Dziewczyna stała jak wryta, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. Po tym, czego udało jej się dowiedzieć od wszystkich znanych jej czarodziejów, wywnioskowała, że trafienie do Gabriela równało się z szarym marginesem chwały.
W pierwowzorze założyciel szkoły, Mikołaj Firlej, ustanowił iż Dzieci Gabriela mają wykazywać się niesamowitą dobrocią. Było tak aż do 1565 roku, kiedy to wybuchła wojna z trollami. Później kronikarz spisujący historię Akademii zauważył znaczny spadek przynależności do Gabriela, a później także to, że pod skrzydła tego anioła trafiały osoby słabsze. To wykreowało stereotyp, że jeśli jest się Dzieckiem Gabriela, to nie ma szans na wybicie się ponad tłum przeciętnych czarodziei.
Liv otrząsnęła się z szoku i wykrztusiła ciche „Dziękuję”. Miała już odchodzić, lecz nagle coś ją tknęło. Pomyślała: Skąd on tyle wie o Gabrielu?!
- A pan, dyrektorze Nott, do jakiego trafił Opiekuna? – zapytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Czuła na sobie ponaglające spojrzenia pozostałych pierwszoklasistów, jednak musiała wiedzieć.
Teodor odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Nie, nie trafiłem do Gabriela, jak zapewne sądzisz. Jestem Dzieckiem Raguela.
Z dziewczyny wręcz zeszło powietrze. Podziękowała jeszcze raz i odeszła, powoli zbliżając się do stołu swoich przyjaciół, przy którym rozgorzała rozmowa. Liv spróbowała zakryć twarz włosami. Wtedy też przyuważył ją Marcin, który wziął ją w objęcia z radosnym okrzykiem:
- Rodzice w końcu będą ze mnie du- ty płaczesz?
W duchu Oliwia skarciła się za tę chwilę słabości. Rzadko kiedy zdarzało jej się rozklejać, a co dopiero na oczach całej szkoły w pierwszy dzień. Nim zdążyła pomyśleć, przylgnęła do Marcina i pozwoliła mu posadzić się na krześle. Nie była jednak w stanie wykrztusić z siebie słowa. Dlatego gdy Roza, Mary i Malina zasypali ją pytaniami, co się stało, odsłoniła herb Gabriela. Przy stole zaległa chwila ciszy.
Przerwała ją Rozalia, która pochyliła się do dziewczyny i klepnęła ją w plecy.
- No i co z tego?
Oliwia pociągnęła nosem i spojrzała na przyjaciółkę. Nie była pewna, do czego zmierzała dziewczyna, dlatego zaoponowała gwałtownie.
- Słyszałaś kiedykolwiek o wielkim czarodzieju polskim, który był Dzieckiem Gabriela? – zapytała, opuszczając dłonie na kolana i zaciskając je w pięści. – Jesteśmy zbieraniną wyrzutków! Po co w ogóle traci się na nas czas?
- Liv, nie rozumiesz tego? – zapytała zszokowana Mary. Siedziała, robiąc wielkie oczy. Zieleń Dziecka Lucyfera pobłyskiwała na jej herbie, co tylko pogorszyło humor Lestowskiej. 
- A wyobraź sobie, że słyszałam – odpowiedziała ze stoickim spokojem Rozalia, zakładając ręce na piersi. – Piotr Grebarczyk jest Dzieckiem Gabriela.
Nikt jej na to nie odpowiedział. Wszyscy byli zbyt zszokowani, żeby wykrztusić z siebie choćby słowo, a co dopiero składne zdanie. Siedzieli niczym spetryfikowani, wpatrując się tępo w znajomą. Ruda wzruszyła ramionami i kontynuowała.
- W twoim przypadku, potworku – dźgnęła Oliwię w ramię – opieka Gabriela oznacza ogromną moc. Do niego nie zawsze trafiają same ofermy, chociaż i tacy się zdarzają. Ten aniołek już w pierwotnym założeniu miał łączyć tych, którzy nie pasują gdzie indziej, bo mają za dużo cech! Dobroć była tylko przykrywką, o czym świadczy kronika Gucciego. Kobieto, czego ty chcesz więcej? Jesteś inna, ale na „dzień dobry” lepsza!


Dla lepszego efektu Roza klepnęła przyjaciółkę w ramię i dziarsko chwyciła za talerz przepełniony po brzegi ciastem orzechowym. Podsunęła go pod nos Liv i powiedziała:
- Masz, na otarcie łez.
Pomimo tego, że jeszcze przed momentem dziewczyna zalewała się łzami, wtedy wybuchnęła szczerym śmiechem. Złapała się na tym, że nagle naszła ją ochota na śmianie się cały dzień, dlatego powstrzymała salwę, cisnącą się przez jej gardło. Wiedziała bowiem, że nie byłby to zwykły śmiech, lecz ogarnęłaby ją histeria, bo pomyślała o rodzicach.
Z ich reakcją liczyła się prawie najbardziej, a dobrze wiedziała, jakiego Opiekuna oczekiwali z jej strony. Bała się, czy jej rodzice zaakceptują ją jako Dziecko Gabriela. Jej matka tolerowała ludzi, których Opiekunem był ten anioł, jednak z ojcem mógłby być większy problem, ponieważ mężczyzna oczekiwał od swojej córki wielkich osiągnięć. Mężczyzna był, cóż, dość sceptycznie nastawiony do Gabriela i całej historii tego domu, bo była niejasna. Nie lubił niejasności.
Nie pokazała tego po sobie. Zajęła się rozmową ze znajomymi, śmiechem i zajadaniem się przeróżnymi pysznościami, które co chwila pojawiały się na stole. Wszystko było względnie dobrze do momentu, w którym do ich stołu nie podeszło trzech nauczycieli, a dokładniej dyrektor Nott, Kinga Taflińska oraz nieznany czarodziej w czarnej pelerynie. Ten ostatni utykał na prawą nogę, lecz chodził dziarsko. Oliwia uśmiechnęła się do całej trójki i powiedziała :
- Coś się stało, panie dyrektorze?
Specjalnie skierowała słowa do Notta. Ciemnowłosy zainteresował ją sposobem, w jaki wypowiedział się na temat jej nowego Opiekuna, gdyż nie było w tym pogardy. Poza tym, musiała spytać, gdyż nikt inny się do tego nie kwapił.
- Przyszliśmy rozdać wam plany lekcji - odpowiedział głębokim tenorem wysoki brunet, obrzucając ich spojrzeniem jadowicie zielonych oczu. Po chwili jednak wyraz jego twarzy stał się łagodniejszy, gdyż czarodziej uśmiechnął się szeroko. - Jestem profesor Mateusz Pieniński i jestem opiekunem Dzieci Gabriela. 
- Och - wymsknęło się Oliwii, nim zdążyła zacisnąć usta. Szybko wstała i wyciągnęła rękę w stronę czarodzieja. - Oliwia Lestowska. Miło mi pana poznać, panie profesorze. 
Tym gestem zyskała błysk aprobaty w oczach Teodora Notta. Następnym, co pojawiło się w jego źrenicach, było zdziwienie, gdy Liv zwróciła się do Kingi z szerokim uśmiechem.
- Witam, pani profesor Taflińska. Jak minęły pani ostatnie dni wakacji?
- Dziękuję, Oliwio, bardzo dobrze - odparła niewzruszona nauczycielka, dzielnie ignorując coraz większe oczy pozostałej dwójki nauczycieli. - A wam, dzieciaki? Marcin, żadnych więcej latających książek?
Marcin poruszył się spokojnie na krześle, opierając ręką o oparcie. 
- No, jeszcze jedna się zdarzyła. Pani może...
- Tym razem to nie ja! - przerwała jej czarownica, zaśmiewając się dźwięcznie. Później spojrzała na dyrektora i profesora Pienińskiego, i zaczęła śmiać się jeszcze głośniej, gdyż ci wyglądali jak zbici z pantałyku. Kinga machnęła na nich ręką i powiedziała:
- Przed początkiem roku byłam w warszawskich Esach i Floresach, kiedy...
- ...po raz kolejny spuściłaś komuś książkę na czubek głowy? - wpadł jej w słowo Mateusz z szelmowskim uśmiechem. - Następnym razem przejdę się z tobą, bo nie dość, że zawartość Esów i Floresów jest w niebezpieczeństwie, to teraz także wychowankowie dyrektora. I moi też! - krzyknął, udając irytację. 
Niespodziewanie przygarnął do siebie Oliwię!
- Mam ich tak niewielu, a ty jeszcze tą tutaj chcesz mi zabić? - zacmokał. - Nieładnie, oj nieładnie. 
Liv natomiast nie wiedziała, co zrobić. Spojrzała zrozpaczona na Rozalię.
- Przepraszam pana, panie profesorze - zagaiła niepewnie Roza - ale czy mógłby pan puścić Oliwię? Chyba pan ją lekko przydusił, bo zrobiła się cała czerwona...
Większość Sali Wieczorowej zerknęło po chwili z niepokojem w stronę niewielkiego zbiorowiska, krztuszącego się śmiechem. Marcin zgiął się w pół, chwytając za brzuch. Długo nie mogli się uspokoić. 
Kto by pomyślał, że tak dobrze zaczniemy rok. Oby tylko tak dalej - przemknęło przez głowę dyrektora, który uśmiechał się i miętosił w dłoni przyszły plan Maliny. Gdy zorientował się, co robi, dotarło do niego również to, co go zaniepokoiło. - Czy Kinga i Mateusz...? 
Postanowił jednak nie zatrzymywać się przy tej niepokojącej myśli. Przywołał wszystkich do względnego spokoju, nauczyciele oddali swoim uczniom plany lekcji i odeszli w różne strony. Tymczasem uczniowie porównywali plany. Oliwia westchnęła ciężko. Jej plan na następny dzień wyglądał tak:

Poniedziałek 8.00
7:00 - Śniadanie
1. 8:00 Zajęcia z opiekunem (raz w miesiącu)
2. 8:55 Magiczne zwierzęta
3. 9:50 Zielarstwo
4. 10:50 Zaklęcia
5. 11:40 Zaklęcia
12:00 - Obiad
6. 13:30 Obrona przed czarną magią
7. 14:20 Obrona przed czarną magią
19:00 - Kolacja

Dziewczyna zerknęła swojemu przyjacielowi przez ramię i krzyknęła radośnie:
- Patrz! Mamy razem dwie godziny zaklęć!
 - A my obronę przed czarną magią - dodała Roza, uśmiechając się do Liv. - Tylko trzy godziny oddzielnie. Ja mam na drugiej godzinie zielarstwo.
- My za to mamy historię magii - jęknęła Mary, opierając głowę o rękę. - Za co?
Wszyscy z ożywieniem zaczęli dyskutować o następnych dniach. Lestowska nie mogła uwierzyć, że tyle razy mają oni łączone lekcje. Ciągle przyglądała się planom całej reszty z wielkimi oczami. W końcu jednak podniosła się z miejsca. Wszyscy spojrzeli na nią pytająco.


- Idę do pokoju. Jestem już zmęczona, a rano mam zajęcia z wychowawcą - wyjaśniła, sprawdzając, czy ma wszystko przy sobie. Po chwili zastanowienia zgarnęła do ręki także chorągiewkę, która stała dumnie przy jej talerzu, mieniąc się złotym. Pomachała do znajomych i już miała odchodzić, kiedy spostrzegła, że Marcin podnosi się z miejsca, by iść z nią.
Uspokoiła go jednym gestem, posłała uśmiech w stronę Kingi, która gawędziła z Nottem, po czym ruszyła do wyjścia. Przelawirowała przez masę stolików, aż wreszcie wypadła na zewnątrz. W momencie, w którym zatrzasnęły się za nią drzwi, uniosła wzrok.
Zobaczyła rozgwieżdżone niebo i przystanęła z wrażenia. Gwiazdy miały inne ułożenie niż w jej rodzimym Gdańsku. Przyglądała się świecącym punkcikom, zastanawiając się, jak powiedzieć rodzicom w liście o tym, że trafiła pod skrzydła Gabriela. Wyciągnęła różdżkę, chcąc poczuć jej ciepło. Nagle dotarło do niej, że teraz mogła prawnie używać magii. Uniosła różdżkę.
- Avis – powiedziała, skupiając się na odrobince mocy, którą musiała przywołać do stworzenia kanarków, które z świergotem wypadły z końca drewienka. Ptaszki, zatoczywszy koło, uciekły w noc, odprowadzone wzrokiem Liv.
Nagle za jej plecami rozległ się znajomy głos.
- Widzę, że ma pani, panno Lestowska, wytrenowane zaklęcia.
Dziewczyna obróciła się na pięcie gwałtownie, wprawiając w ruch swoje niesforne loki. Zobaczyła ciemną postać, stojącą poza zasięgiem jej wzroku. Po chwili Oliwia zdecydowała się na jeszcze jedno zaklęcie.
- Lumos.
Błysk światła oświetlił wychudłą twarz Teodora Notta. Mężczyzna stał z założonymi rękoma, w jednej z nich trzymając własną różdżkę, która w tym samym momencie zapłonęła malutkim świetlikiem. Oliwia spojrzała pytająco na dyrektora.
- Czy stało się coś, dyrektorze?
- Tak. Chciałem upewnić się, że pierwszego dnia mojej pracy uczennica, którą wśród uczniów uznaje się zdobyczą, bezpiecznie dotrze do pokoju.
W pierwszej chwili Liv pomyślała, że to zapewne żart, jednak nie wyczuła w głosie mężczyzny ani nuty znanego jej z opowiadań sarkazmu. Wręcz przeciwnie, jego oczy błyszczały w ciemnościach szczerością. Dziewczyna pomyślała, że albo dyrektor jest wyśmienitym kłamcą, albo mówi prawdę.
- Przejdźmy się – zaproponował, pokazując lewy kraniec dziedzińca, który prowadził na błonia. Dziewczyna zerknęła w tamtą stronę, po czym przytaknęła. I tak miała tam iść, gdyż w Sowiej Wieży przesiadywała Mersi. Ruszyła za Teodorem, przysłuchując się uważnie temu, co miał do powiedzenia. Fakt był jednak taki, że ten… milczał.
Liv również, dlatego w świetle księżyca powoli przemierzali kamienne schody, oświetlone przez ich różdżki. Obserwowali zwierzęta, raz po raz pojawiające się i znikające z ich pola widzenia. Gdzieś w oddali Lestowska ujrzała również swoje kanarki, do których uśmiechnęła się z daleka. Jednocześnie analizowała słowa Notta, czując ogarniający ją chłód.
„Uczennica, którą wśród uczniów uznaje się zdobyczą”.
To mogło oznaczać wiele, jednak Oliwia wiedziała w głębi serca, że akurat tym razem słowa kierują się ku jednemu celu. Mimo to odezwała się z pytaniem, gdy dotarli do zakrętu, na środku którego stała latarnia otoczona ławkami:
- Co miał pan na myśli, mówiąc „zdobycz”?
Nim uzyskała odpowiedź, dyrektor przysiadł na jednym z siedzeń z cichym jękiem. Mimo tego, że był bardzo bezpośredni, tym razem zwlekał z odpowiedzią. Możliwe, że dobierał słowa lub wybierał to, co powinien powiedzieć.
- Wszyscy znają twoje nazwisko – zaczął dość niepewnie, marszcząc brwi. – Twoi rodzice są ważnymi osobistościami w świecie walki z czarną magią, a niektórzy z naszych uczniów mają, hm... dość mroczne korzenie – urwał, przeciągając ręką po włosach. – A niektórym za skórę zaleźli twoi rodzice, lecz to na tobie, niewinnej i bezbronnej w ich mniemaniu, będą szukać zemsty.
Umilkł. To było wszystko, co miał do powiedzenia.
W Oliwii zaś szalała burza.
Dziewczyna dobrze wiedziała, że taka sytuacja miała prawo zaistnieć, jednak nie spodziewała się tego już pierwszego dnia. Miała nadzieję przeżyć ten dzień bez rewelacji tego typu.
- Wybacz, że mówię ci to teraz, ale musiałem – dorzucił niespodziewanie opiekun Dzieci Lucyfera, podnosząc się z miejsca.
- Panie profesorze! – krzyknęła cicho i zerwała się z miejsca w tym samym momencie, w którym czarodziej miał zamiar odmaszerować w stronę szkoły. Przystanął i obrócił się pytająco do dziewczyny. – Czemu pan musiał?
- Ponieważ jeden z tych dzieciaków czaił się na ciebie dziś wieczór.


Odszedł, nie kłopocząc się światłem. Zniknął w ciemnościach. Dziewczyna objęła się ramionami i zadrżała. Nagle wszystko wokół stało się dla niej dziwnie obce i niebezpieczne. Nawet zagubiony motyl, który wyleciał z jej różdżki, przestraszył ją. Liv zaczęła iść w stronę Sowiej Wieży, jednak już po chwili ten chód przeszedł w istny sprint. Biegła po schodach, nie zważając na zimny wiatr, który smagał bezlitośnie jej odsłoniętą skórę. Rwany dźwięk jej odbijających się od kostki butów rozlegał się cichym echem. Po drodze Oliwia zdążyła spłoszyć stado kruków, co tym bardziej nie poprawiło jej marnego humoru.
Wparowała do sowiarni z taką mocą, że drzwi wejściowe trzasnęły o ścianę, budząc krzykliwe sowy. Dziewczyna oparła się o zimny kamień i oddychała ciężko. Przełknęła ślinę i rzuciła zaklęcie:
- Lumos Maxima.
Na szczycie wieży zapłonęła kula światła, budząc resztę zwierząt. Dziewczyna nie zwróciła na to większej uwagi, zajęta uspokajaniem oddechu. Rozejrzała się w poszukiwaniu swojej sówki, a gdy jej nie zauważyła, krzyknęła:
- Mersi!
Coś śmignęło koło schodów, a już po chwili sowa przyglądała się Oliwii z zaciekawieniem. Ta uśmiechnęła się blado i ruszyła rozklekotanymi, drewnianymi schodami wyżej, gdzie znalazła krzesło, biurko, a na nim pióro i atrament oraz pergamin. Była tam też żerdź dla sowy, która po chwili została zajęta przez Mersi. 
Oliwia przysiadła niepewnie na krześle i chwyciła do ręki styrane pióro. Pochyliła się nad kartką i... zamarła.
Nie wiedziała, co napisać.
Zastanowiła się, jak ująć to w słowa, jednak nie potrafiła wymyślić nic takiego, co byłoby niezbyt wielkim szokiem, ale jednocześnie nie było owijaniem w bawełnę. Lubiła być bezpośrednia, co wtedy okazało się być problemem. Bawiła się chorągiewką, błądząc myślami wokół mijającego dnia, aż nagle wpadła na pomysł.
- Mersi - mruknęła, gładząc sowę - bądź grzeczna.
Przywiązała do nóżki niewielką kopertę, po czym podniosła sówkę do okna i wypuściła ją w nocną przestrzeń, kierując do rodziców. Wiedziała, że przez następne cztery dni nie dostanie odpowiedzi, bo mniej-więcej tyle powinno zająć zwierzątku dotarcie z powrotem do Akademii. Mimo tego pomysł wysłania kolorowej chorągwi był zdecydowanie dobry. Z dziewczyny wręcz zeszło powietrze. Oparła się o chłodny parapet i pochyliła głowę. Nagle to wszystko przytłoczyło ją i zabrało oddech. Potrzebowała chwili, żeby zebrać na tyle sił, by zejść ze schodów i mruknąć ciche "Nox". Sowia Wieża utonęła w ciemności.


Mała postać przebiegła schody i pojawiła się z powrotem na dziedzińcu. Później pobiegła zewnętrznymi schodami w górę, na pierwsze piętro, gdzie rozpoczynał się labirynt korytarzy. Gdy tylko otworzyła drzwi, wisząca na ścianie pochodnia zapłonęła ogniem. Stojący w rogu posąg ożył w jednej chwili. Oliwia krzyknęła cicho i odskoczyła pod ścianę, wyciągając przed siebie różdżkę, jednak marmurowy człowiek ukłonił się zgrabnie, a z jego nieruchomych ust wydobył się głos:
- Gdzie panią zaprowadzić, panno Lestowska? 
Dziewczyna zdębiała. Stanęła prosto, opuszczając różdżkę i rozejrzała się wokoło. Później powiedziała:
- P-p-poproszę do mojego p-pokoju.
Marmur zeskoczył z podestu i zagłębił się w mroku. Brunetka niepewnie ruszyła za nim. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkała się z tego typu magią. Owszem, wiedziała o jej istnieniu z lekcji w szkole podstawowej, ale nigdy nie pokazywano im zastosowania. Teraz, maszerując miarowym krokiem za przewodnikiem, dziewczyna miała okazję przyjrzeć się jego ruchom, które były dopasowane do jej tempa. 
Wreszcie dotarli do niewielkich drzwi, ozdobionych wizerunkiem Gabriela. Był to anioł o blond włosach i szarych oczach, dzierżył w dłoniach sztylet oraz różdżkę. Jego skrzydła stanowiły tło, jednak żółta szata umniejszała jego powadze, tak jak szeroki uśmiech. Posąg zastygł na kolejnym podeście, a Oliwia położyła dłoń na wyciągniętej ręce Gabriela, otwierając w ten sposób przejście. Za nim krył się korytarz ze schodami prowadzącymi do ponad pięciuset pokoi uczniów tego Opiekuna na wszystkich poziomach studiów. Liv podziękowała w myślach za pokój na parterze. Odnalazła czwórkę i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. 
Oparła się o nie i westchnęła cichutko. Przeczesała palcami włosy, a po chwili zabrała się za przygotowania do kąpieli. Zgarnęła z półeczki ówcześnie przygotowaną piżamę, a na jej miejscu położyła różdżkę. Weszła do równoległego pokoiku, zostawiając za sobą złote ściany, które tak ją przytłaczały. Wyblakła biel jej łazienki była zdecydowanie przyjemniejsza. 
Dziewczyna zostawiła na brzegu niewielkiego baseniku ubrania, po czym odkręciła wszystkie srebrne kurki, a następnie zakręciła dwa z nich, mieszając aromat zielonego jabłka z cynamonem. Zrzuciła z siebie ubrania, pozostając w czarnej bieliźnie, zbliżyła się do lustra i rozczesała loki szczotką leżącą na umywalce. Przyjrzała się sobie, przypominając o słowach dyrektora.
"Zdobycz".
Liv potrząsnęła głową, rozebrała się do końca i wskoczyła do basenu pełnego wody z pianą. Zanurzyła się w nim po szyję, nie kłopocząc się związywaniem włosów. Wiedziała, że tak czy inaczej będą one wilgotne. Chwyciła za leżący niedaleko płyn do mycia, nalała go trochę na dłoń, siadając jednocześnie na schodku tak, że od pasa w górę wyłoniła się z wody. Zaczęła się namydlać, by po chwili ponownie zanurkować w basenie, tym razem także jej włosy wylądowały prawie na dnie baseniku. 
Wynurzyła się później, cała w pianie, i sięgnęła po ręcznik wiszący na haczyku. Przetarła nim twarz oraz włosy i znów podeszła do lustra, oglądając swoje wysportowane, opalone ciało. Lubiła swoje kształty, jednak nie uważała ich za wyjątkowe czy warte specjalnej uwagi. Fakt, miała dość duże wcięcie w talii, jednak mimo tego nie widziała w sobie nic, oprócz przeciętnej dziewczyny. Wytarła się do sucha i nałożyła krótkie spodenki i długą, błękitną koszulkę, dzięki której wyglądała, jakby nie miała nic pod spodem. Lubiła ją ze względu na wzór - dwa, tulące się do siebie pluszowe misie. Posprzątała po sobie i zgasiła światło, przechodząc na powrót do sypialni. 
Podeszła do wielkiego, dwuosobowego łóżka z białą pościelą w żółte wzory i legła na nim, wzdychając ciężko. Nie kłopotała się kołdrą, wystarczyło jej to, że było jej wygodnie. 
Po kilkunastu minutach już spała.


Nad ranem wstała rześka i wyspana. Szybko wciągnęła na siebie uniform uczennicy Akademii Magii i spakowała do swojej czerwonej torby na ramieniu kilka zeszytów. Różdżkę miała w ręku. Szybko przedostała się do Sali Wieczorowej, która zmieniła się w zwykłą salę posiłkową. Dziewczyna rozejrzała się, lecz nie zauważyła przy żadnym ze stolików swoich znajomych, dlatego postanowiła przysiąść się do reszty milczących Dzieci Gabriela z pierwszej klasy. 
- Cześć - rzuciła, uśmiechając się lekko i przysiadając na krześle, niepewnie. - Jestem Oliwia.
Długą chwilę nikt nic nie mówił, aż wreszcie odezwał się blondyn z przeciwka, uśmiechając się lekko:
- Daniel, miło mi.
Po chwili między dwójką nawiązała się niezobowiązująca pogawędka, jak między znajomymi ze szkolnej ławki. Jak się okazało na ich pierwszej lekcji, tak miało być, bowiem profesor Pieniński usadził ich razem z tyłu klasy. Całe zajęcia przegadali, nie zwracając uwagi na nauczyciela. Dziewczyna dowiedziała się, że chłopak pochodził z niemagicznej rodziny z tej samej miejscowości, z której pochodziła również Kinga Taflińska. Mimo zdziwienia Oliwia skorzystała z okazji, by dowiedzieć się, że młodsza siostra nauczycielki również była czarodziejką, jednak przyjęto ją do Hogwartu. Miała zamiar także zostać nauczycielką, ale zaklęć. Była od nich o rok starsza, jednak z opowiadań Daniela Liv wywnioskowała, że jego przyjaciółka była nieco podobna do niego oraz lekko niezrównoważona. 
Po wyjątkowo nudnych lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami oraz zielarstwa, na których uczyli się o magicznej odmianie rosiczek, osiągających kilkanaście metrów, nadszedł czas na zajęcia z zaklęć. Daniel ulotnił się gdzieś pod pretekstem wymiany książek. Oliwa tym czasem odszukała w tłumie pierwszoklasistów swoich przyjaciół. Marcin wyglądał dość... marnie.
- Historia magii, tfu! - mówił, pocierając czoło. - Ale to jest jeszcze nic. Eliksiry przebiły wszystko. Na powitanie dostaliśmy wzmacniający. Co za...
- Marcinie Malinowski, wyrażaj się! - wpadła mu w słowo Liv, wskakując mu na plecy ze śmiechem. Chłopak postawił ją bezpiecznie na ziemi, po czym zwrócił się do Rozy, która przyglądała im się z zaciekawieniem. 
- Tak własnie będzie to wyglądać dzień w dzień - sapnął, próbując opędzić się od rąk Oliwii, która zaczęła go łaskotać z niezmordowaną determinacją. Malina zaczął się śmiać, nie mogąc dłużej wytrzymać. W końcu chwycił dziewczynę w ramiona, uniósł ją i zapytał po cichu:
- Od czego takie sprawne palce?
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i gdy wylądowała na powrót na posadzce, trzepnęła Marcina w ramię. Mimo tego wciąż się uśmiechała. 


- Okej, dowiedziałam się już, że nasza Malinka zwyczajowo narzeka, a jak twoje zajęcia, Roza? - zapytała, poprawiając włosy. Po chwili po prostu je rozpuściła, wiedząc że bez lustra i szczotki nie utrzyma ich w kucyku.
- Całkiem nieźle, zarobiłam Celujący z zielarstwa - powiedziała, machnąwszy ręką. Próbowała unikać spojrzenia swoich przyjaciół. - A ty jak?
- Nie tak dobrze jak ty! - odpowiedziała Liv, patrząc na przyjaciółkę. - Pierwszego dnia! Celujący! Ja nie wierzę!
Trójka przyjaciół śmiała się jeszcze chwilę, lecz wtem zza zakrętu wyszedł mężczyzna, którego wystraszył się każdy po kolei. Nauczyciel zaklęć miał bowiem w oczach uczniów z trzy metry wzrostu. Jego przydługie, czarne włosy, ściągnięte wtedy gumką, zapewne sięgały do ramion. Maszerował dziarsko, a wszyscy ustępowali mu miejsca. Podszedł do drzwi klasy i pchnął je. Musiał się schylić, żeby nie uderzyć głową w framugę. Marcin nachylił się do dziewczyn.
- Ten to musi mieć widoczki, sam jest przecież jak wieża widokowa. 
Rozalia zaśmiała się krótko, po czym pociągnęła za sobą przyjaciół, chcąc zająć najlepsze miejsca. Gdy weszli do pomieszczenia, wybałuszyli oczy. Klasa wyglądała jak sala wykładowa rodem z Harvardu. Pierwszy szok minął, a Liv odnalazła odpowiednie miejsce dla ich trojga, w trzecim rzędzie od góry, idealne do obserwowania oraz odpowiednio maskujące rozmowy. 
Gdy sala się zapełniła, mężczyzna rozejrzał się i uśmiechnął.
- Witajcie, drodzy pierwszoklasiści, na waszej pierwszej lekcji zaklęć. Nazywam się Daniel Krzemiński i będę waszym nauczycielem.
Oliwia przypomniała sobie o swoim nowym znajomym i rozejrzała się dookoła w jego poszukiwaniu, nigdzie jednak nie mogła go dojrzeć. Wzruszyła ramionami i pomyślała: Gdzieś na pewno jest. Skupiła się na zaklęciu, które opisywał profesor Krzemiński.
Flagrate jest zaklęciem przydatnym, gdy się zgubimy. Tworzy on wielki, czerwony krzyżyk na przedmiotach. Dzisiaj przetrenujemy go na kawałku pergaminu. Wyjmijcie różdżki - polecił mężczyzna, przechadzając się przed pierwszym rzędem uczniów, którzy zamarli z drewienkami w dłoniach. - No, zaczynajcie!
Klasa zapełniła się głosami wielu osób, które próbowały wyczarować krzyżyk. 
- Phi - prychnął lekceważąco Marcin, rozpierając się wygodnie. - Flagrate jest banalne, co tu trenować? Za kogo on nas ma?
Oliwia skarciła go spojrzeniem, Roza zaś uśmiechnęła się przebiegle.
- Skoro jesteś taki mądry, to to wyczaruj. 
Druga z nich szybko zorientowała się, o co chodziło Rozalii. Głóg, z którego wykonana była różdżka Marcina, bardzo źle reagował na byle jak rzucone zaklęcia, wręcz odbijał je rykoszetem w właściciela, nim jednak dziewczyna zdążyła go ostrzec, Malina wycelował w pergamin i zakrzyknął od niechcenia:
- Flagrate!
Na wyniki nie trzeba było długo czekać.
Rozległ się ogłuszający huk, a chłopaka odrzuciło do tyłu. Gdy Marcin podniósł głowę, Oliwia i Roza zaczęły się tak śmiać, że aż złapały się za brzuchy. Nauczyciel pojawił się przy nich błyskawicznie, a gdy popatrzył na Dziecko Lucyfera, pokręcił bezradnie głową.
- A tak - powiedział, pokazując go ręką - kończy się za duża pewność siebie. Do Pokoju Pielęgniarek, ale już.
Malina bowiem miał na twarzy ogromny, czerwony krzyżyk. 
______________________
No. Dzisiaj chyba nie wstanę do szkoły przez ten rozdział, ale co tam. Miłego czekania na następny! 
(Żeby nie było, jest godzina 00:50)

Niesprawdzony rozdział :)

_________________
Edit: Zbetowane. Kocham Rudą.

4 komentarze:

  1. Naahaaa :D! Uśmiałem się! I w sumie mam mega braki w HP, żeby pewne rzeczy ogarnąć, ale opowiadanko pierwsza klasa. Pojawiło się parę literówek, ale można to wybaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mrau :D Zabawne sytuacje z pewną postacią jakoś tak łatwiej mi idą w pisaniu... :3 Ty, Anonimku, wiesz, czemu ;P Literówki będą poprawione, jak to w końcu przeczytam po raz drugi xD

      Usuń
  2. Mwah, jestem mocno zawiedziona, że nie podziękowała posągowi.
    Poza tym, smutno jej będzie samej w pokoju. To akurat średnio przemyślane.

    Nie lubię Daniela-z-Gabriela, ale obie się zgodzimy, że jest wzorowany na jednej osobie,której też nie lubię.

    Teodor Nott. Why Nott? Because Teodor. Więcej komentarza nie trzeba...

    Niesprawdzony i nie będzie chwilowo sprawdzony, bo drugi raz czytać mi się nie chce, za dużo czasu by na to poszło, zresztą nie ma Cię.

    (Żeby nie było jest godzina 0:29)

    Muzyka... Ah, muzyka... To magia piękniejsza od tego wszystkiego, co tu robimy ~ A. Dumbledore. Ale tak szczerze, nawet ja (!), która czyta naprawdę dość wolno, mówię: za dużo jej. ZA DUŻO! A poza tym, szkoda, że wszystko w playlistach. Bo jakbym zapomniała przełączyć, to dostałabym inny podkład i nawet bym nie zauważyła.

    Malina, bądź dumien, Twój komentarz szybszy niż mój. Brawo! :P

    No to czekamy na ten następny. To już wtedy hurtem będziemy sprawdzać. A jest co... ile tu powtórzeń! Mamma mia! :V

    Pozdrawiam,
    Ruda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama była jak posąg, to co tu dziękować xD
      Kto powiedział że będzie tam sama. Kumpli nie ma, czy co ;p Nieno, żartuję sobie.

      Daniela-z-Gabriela to Ty nie lubisz tylko przez pierwowzór, mam nadzieję, że chociaż w opowiadaniu to zmienię :3

      Moja ulubiona postać (lepsza niż Malina i Liv!) Tylko z Kingą mógłby pokonkurować... :3

      Znaczy się robimy sesję rodziałową do sprawdzania. Student! :3

      (y)

      E tam. Cichaj mi tu xD Tak serio to mam z tym mega problem za każdym razem, bo to opowiadanie jest takie nie-do-muzyki, że aż boli xD Ale się staram... :c

      (bije-brawo-mimo-że-jest-zawiedziona-brakiem-odpowiedzi-na-swój-komentarz)

      Wiem :v

      Pozdrawiam zwrotnie,
      Neska.

      Usuń