Oliwia
nie wiedziała, ile czasu spędziła poza świadomością, jednak w końcu musiała
wrócić do świata żywych. Przekonała się o tym dość boleśnie przywitana
oślepiającym słońcem. Zasłoniła oczy ręką, unosząc się lekko na drugiej.
Wszystko docierało do niej stopniowo.
Dopiero
po chwili usłyszała okrzyki ulgi i powitania, później zauważyła, że przy jej
łóżku siedzi Marcin i dyrektor Nott, a także pielęgniarka Skrzydła Szpitalnego.
Na samym końcu poczuła paraliżujący ból.
Jęknęła
i opadła na białe poduszki, zagryzając wargi. Panna Maszowska pojawiła się przy
niej błyskawicznie z wywarem w szklance. Podsunęła jej to pod nos, mówiąc:
-
Przeciwbólowy. Będziesz w stanie rozmawiać.
Nim
skończyła, zielonkawy napój zniknął w ustach Liv. Dziewczyna zakaszlała i
odczekała chwilę, aż eliksir zacznie działać. Niestety, nie podziałał on w stu
procentach, bo odczuwany przez nią ból zamienił się w tępe pulsowanie w głowie.
Czarnowłosa rozejrzała się po niewielkiej sali. Ściany były śnieżnobiałe. W
oknach wisiały ciężkie kotary, przesłaniające większą część okien. Niewielka
ilość promieni musiała jednak skupić się na oczach Lestowskiej, wyrywając ją ze
świata odległych głosów.
-
Co się stało?
Spojrzała
na Teodora, do niego kierując pytanie. Marcin był w stanie wpatrywać się w nią
i jedynie trzymać jej chłodną dłoń w swoich ciepłych. Oliwia zdawała sobie
sprawę z tego, że nie uraczyła go więcej niż jednym spojrzeniem odkąd otworzyła
oczy, lecz wiedziała także, że nie przeszkadza jej dotyk jego skóry. Pamiętała
wydarzenia zanim zemdlała, jednak to, co było między nią a Maliną, zeszło na
drugi plan w obliczu Cruciatusa z tamtego wieczoru.
-
To, o czym rozmawialiśmy pierwszego dnia - rzucił dyrektor, na pozór niedbale,
zakładając ręce za plecami. - Któremuś z uczniów tej szkoły zaczęła
przeszkadzać twoja obecność. Niestety nie wiemy komu dokładnie, ponieważ gdyby
nie profesor Taflińska, nie mielibyśmy czasu, żeby cię odratować, a co dopiero
ścigać atakujących.
-
Jak to odratować? O czym pan mówi?! - wykrzyczała dziewczyna, napinając się
niczym struna. W jej głowie powoli wszystko zaczynało nabierać wyrazu. Crucio nie
było jedynym źródłem bólu. Jej ciałem wstrząsnął chłodny dreszcz.
-
Co jeszcze się stało? - zapytała niewyraźnie, nie patrząc w żadne konkretne
miejsce. - Crucio nie było jedynym zaklęciem. Jakie jeszcze?
-
Oliwia... - zaczął słabo Marcin.
-
Jakie jeszcze?! - krzyknęła, unosząc się na łokciach. Poczuła pieczenie w
gardle i na brzuchu.
-
Paraliżujące - odpowiedział znużony dyrektor, pocierając czoło. - Paraliżujące
powiązane z Niewybaczalnym daje wewnętrzne obrażenia. Przeszłaś operację
usunięcia części jelit i płata wątroby. Poza tym... - urwał, patrząc niepewnie
na pannę Maszowską. - Poza tym masz uszkodzone kości i mięśnie nóg. Obu.
- Co
to dla mnie oznacza? - Oliwia słabła z chwili na chwilę. Czuła, że jeśli Nott
nie dokończy w ciągu kilku minut, zemdleje.
-
Nie możesz chodzić przez następne kilka miesięcy... i nigdy nie odzyskasz
pełnej władzy w nogach.
Jej
świat runął w przepaść.
Momentalnie
odrzuciła kołdrę, która spadła na podłogę, i spróbowała przenieść nogi na
podłoże. Przerażenie wzmagało się w każdej chwili. Nie mogła się ruszyć.
-
Pomóżcie mi wstać - warknęła, unosząc bezwładne kończyny i stawiając je na
kafelkach. Przestraszona panna Maszowska spojrzała na Teodora, który przyglądał
się bezczynnie dziewczynie.
-
Pomóżcie mi wstać! - ryknęła, zwracając się do dyrektora Akademii. - Chcę
wstać! Nie mogę leżeć bezczynnie! Niech mi pan pomoże!
Marcin
rozejrzał się bezradnie. W jego oczach zabłyszczały łzy. Nim jednak ktokolwiek
zdążył go zatrzymać, zerwał się z miejsca i podniósł Liv na nogi. Dziewczyna
niepewnie stanęła. Chwiała się, jednak wydawało jej się, że jest w stanie
utrzymać się w pozycji stojącej.
-
Puść - powiedziała łagodniej, chcąc odsunąć od siebie dłonie Maliny. Zanim
pomyślała o uczynieniu jakiegokolwiek kroku, zachwiała się i prawie upadła. Na
szczęście asekuracyjne ręce jej przyjaciela były w pogotowiu. Chłopak posadził
ją z powrotem na łóżku i położył na nich nogi dziewczyny. Oliwia szykowała się
do kolejnego krzyku, jednak zauważyła, że po policzkach Marcina ciekną łzy,
dlatego spróbowała się opanować.
-
Do jakiego stopnia odzyskam władzę w nogach? I ile to potrwa?
-
Prawdopodobnie będziesz musiała chodzić o kulach. Przez następne trzy miesiące
będziesz uczestniczyła w magicznej oraz fizycznej rehabilitacji. - Widocznie
pielęgniarka zobaczyła jej opanowanie, bo to ona udzieliła odpowiedzi. Oliwia
sapnęła, wpatrując się w trzech czarodziejów. Marcin, ubrany w mundur szkoły,
patrzył na nią, próbując powstrzymać łzy wciąż cisnące mu się do oczu.
Był bardzo blady, jednak Liv pomyślała, że to zapewne ze strachu. Panna
Maszowska była opanowana, z jej kilkoma kilogramami nadwagi wyjątkowo sprawnie
przemieszczała się w niewielkiej przestrzeni między jednym a drugim łóżkiem.
Brązowa szata ze złotymi przebłyskami powiewała wokół niej, cicho trzepocząc.
Blond włosy podskakiwały nad jej ramionami, kiedy mieszała składniki eliksiru.
Dyrektor
zaś, jak zawsze w swoich czarnych szatach, przyglądał jej się badawczo szarymi
oczyma. Jego ręce zaginęły gdzieś w połach ubrania. Miał obojętny wyraz twarzy,
lecz z każdą chwilą, kiedy krzyżował swoje spojrzenie z Oliwią, jego maska
topniała, ukazując to, jak bardzo się martwił. Jak o własnego syna. Liv
zagryzła policzek od środka i rozejrzała się naokoło.
-
Różdżka. Gdzie moja różdżka? - zapytała, łagodnie zaciskając dłoń na palcach
Marcina. Była o wiele spokojniejsza niż przedtem.
-
Jest w trakcie... niewielkich napraw - odparł dyplomatycznie Teodor, strzelając
kośćmi karku. Próbował odwrócić tym uwagę wszystkich od ledwie zauważalnej nuty
niepewności.
-
To znaczy? - przestraszona wpatrywała się w mężczyznę, z chwili na chwilę
pozwalając przerażeniu wkradać się w jej głowę.
-
Rdzeń jest w całości, ale drewno lekko się zwęgliło. Ale bez obaw - wróci do
ciebie zanim się obejrzysz.
Kłamca - pomyślała Oliwia, kiedy różdżka dostała się w
jej ręce dopiero po tygodniu napraw, inna niż poprzednia. Sztywniejsza,
twardsza. A może tak jej się tylko wydawało? Liv sama nie wiedziała, dlaczego
dopiero z dnia na dzień oswajała się ze swoją własnością. Mimo to chodziła na
rehabilitację i uczestniczyła w zajęciach. Jednocześnie czuła na sobie
spojrzenia innych, bowiem musiała poruszać się przy pomocy wózka.
Czuła
się upokorzona.
Mimo
pilnego uczestnictwa w magicznych kuracjach, Lestowska nie zauważała żadnej
poprawy. Z dnia na dzień traciła nikłą nadzieję na stanięcie na nogach.
Ostatkiem sił przeglądała każdego popołudnia książki w bibliotece, chcąc
odnaleźć coś na ten temat. Nic tam jednak nie było.
Wieczorami
siadała w swoim pokoju tuż przy oknie i obserwowała, jak toczy się życie
szkoły, miała bowiem wgląd na błonia. Była wtedy tak oszołomiona, że nie mogła
wycisnąć z siebie ani jednej łzy, mimo że czuła je prawie że w gardle. Wydawało
jej się, że jest na świecie całkiem sama. Dopiero gdy przenosiła się do łóżka,
zaczynała płakać.
Tak
minął pierwszy miesiąc od czasu ataku. Wtedy dopiero jej rodzice pojawili się w
szkole.
Siedzieli
w lochach, ważąc Eliksir Euforii. Oliwia kończyła właśnie swój wywar, jedyne co
jej pozostało to dodanie mięty i zagotowanie. Chwyciła nóż i poszatkowała
zioło, po czym wrzuciła je do żółtego wywaru, który momentalnie zmienił barwę
na niebieską. Dziewczyna zerknęła na zegar i westchnęła cicho. Jedyne, co jej
pozostało, to czekać kolejne dziesięć minut i pilnować, żeby wywar nie
eksplodował na całą klasę.
Obok
niej Marcin miażdżył pancerzyki chitynowe, zerkając jednocześnie na przepis.
Liv zmarszczyła czoło i spróbowała przypomnieć sobie, czy Malina dodał przedtem
sok z cytryny. Gdy zobaczyła, że przy jego kociołku spokojnie stoi szklanka ze
składnikiem wywaru, a chłopak przechyla deskę z pancerzami, jęknęła w duchu i
odsunęła się kawałek.
Nagle
rozległ się ogłuszający trzask, a z naczynia wystrzelił nieudany eliksir,
trafiając prosto w twarz Marcina. Ten krzyknął i upadł na ziemię, o mało nie
roztrzaskując sobie głowy o stanowisko za nim. Profesor Pieniński doskoczył do
ucznia i jednym ruchem pozbył się wszechobecnego dymu. W pierwszej chwili
Oliwia niczego nie zauważyła. Dopiero po kilkunastu sekundach zobaczyła, że
skóra, która zetknęła się z wywarem, zaczyna robić się niebieska. Czarodziej
nie tracił ani chwili.
- Accio antidotum!
- krzyknął, a już po chwili w jego ręku pojawiła się buteleczka z mętnym,
zielonkawym eliksirem. Mężczyzna odkorkował je przy pomocy zębów i wlał
Marcinowi na siłę do gardła. Chłopak posłusznie połknął napój. Jego skóra
zaczęła wracać do normalnego koloru, jednak nie wszędzie. W niektórych
miejscach została turkusowa.
Liv
zbliżyła się do chłopaka i pomogła mu wstać z podłogi. Po chwili obserwowania
swojego przyjaciela, który bezradnie dotykał przebarwione kawałki skóry,
wyciągnęła różdżkę i wycelowała w niego. Ktoś wykrzyczał jej imię, ale to
zignorowała.
- Vulnera
Sanantur.
Zaklęcie
lekko oszołomiło Marcina, który zachwiał się niepewnie w zetknięciu z urokiem.
- Vulnera
Sanantur.
Wszyscy
zamarli i niczym urzeczeni wpatrywali się w znikające plamy turkusu.
- Vulnera
Sanantur.
Twarz
Maliny wyglądała tak samo jak przed kilkoma minutami, bez żadnych przebarwień
czy chrostek. Klasa umilkła, a jedynym dźwiękiem były trzaski palników. Wszyscy
skupili się na tym, że zaklęcie użyte przez Oliwię wymagało lat praktyki. Ona
po prostu je rzuciła.
Rozejrzała
się i zobaczyła, że w wejściu stoi profesor Karolewicz, wicedyrektor szkoły.
Gdy kobieta pochwyciła wzrok uczennicy, wyrwała się ze zdziwienia i oszołomiona
zbliżyła się do niej.
-
Dyrektor Nott wzywa cię do siebie - powiedziała, odzyskując swoją dawną
wyniosłość w ułamku sekundy. - Proszę za mną.
Liv
posłusznie wprawiła swój wózek w ruch i przejechała przez całą klasę, by
przystanąć na pierwszym piętrze i zamknąć za sobą drzwi. Odwróciła się przodem
do kobiety, która wpatrywała się w nią w dziwny sposób.
-
Coś się stało, pani profesor? - zapytała niepewnie, zastanawiając się, czy
eliksir trafił także ją i ma na sobie turkusowe plamy.
-
Nie - odparła szybko, uciekając wzrokiem. - Nic się nie stało. Chodźmy.
Dziewczyna
usłuchała, jednak w jej głowie szalały myśli.
Wicedyrektor
nauczała w szkole wróżbiarstwa. Niektórzy uczniowie twierdzili, że jej babcią
była Sybillia Trelawney, lecz większość powątpiewała w jej umiejętności
przepowiadania przyszłości - nigdy nikt bowiem nie usłyszał z jej ust
przepowiedni, która sprawdziłaby się. Oliwia zagryzła wargę, podążając za
nauczycielką. Może potrafiła panować nad nimi i zachowywać je dla siebie?
Szybko
jednak otrząsnęła się z tych rozmyślań, gdyż stanęli przed ścianą na korytarzu
trzeciego piętra.
-
Natan.
Zszokowana
wyborem hasła Liv obserwowała, jak w ścianie pojawia się zarys drzwi, niezbyt
ozdobnych, lecz solidnych, okutych metalem. Nauczycielka nie czekała na
pozwolenie. Chwyciła za klamkę i pchnęła drzwi, które ukazały wnętrze gabinetu
dyrektora. Naprzeciw wejścia stało ogromne biurko, zawalone książkami i
pergaminami, za którym miejsce zajmował Teodor Nott. Nie na niego jednak
dziewczyna zwróciła uwagę. Jej spojrzenie przykuły dwie postacie siedzące na
krzesłach przed czarodziejem.
-
Tato, mamo! - wykrzyczała, nim została porwana w ramiona przez rodziców.
-
Och, Oliwio - jęknęła jej do ucha matka, gładząc jej związane w kuca loki. -
Tak nam przykro. Poradzimy coś na to.
-
Mamo - mruknęła, odsuwając lekko dorosłych od siebie. - Co moglibyście
poradzić? Wiecie, że to jest nieuleczalne.
Po
raz pierwszy odezwał się profesor Nott.
-
Niekoniecznie nieuleczalne.
Zapadła
martwa cisza.
-
Jak to: "niekoniecznie"?! - krzyknęła Liv, chcąc zerwać się z
miejsca.
Teodor
wstał i założył ręce za plecami.
-
Istnieje pewna teoria.
***
W tym samym czasie
Domy znajdujące się w oddali wydawały się ostoją spokoju. Słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając dachy mieszkań. Na piaszczystej drodze stały dwie postacie.
Jedna
z nich, wyższa, odziana była w czarną szatę, która powiewała na wietrze,
łopocząc. Jego twarz, skąpana w cieniu, wykrzywiała się w grymasie obrzydzenia,
kiedy patrzył na mugolskie dzieci, bawiące się na polu. Wzdrygnął się.
Druga
postać była niższa i wyraźnie bardziej zdenerwowana. Chłopak przestępował z
nogi na nogę, rozglądając się wokoło. Sprawdzał co chwilę, czy Zaklęcie
Kameleona działa jak należy. Szata była lekko pognieciona, jakby dopiero wyjął
ją z kufra. Był zmęczony, miał podkrążone oczy i zszarzałą skórę. Ledwo stał na
nogach, bowiem wykończyła go teleportacja. Przed nim jednak było kolejne
zaklęcie, które wymagało ogromnych pokładów siły magicznej. Tylko dlatego oboje
tam jeszcze stali - młodszy z nich zbierał energię.
-
Już pora - odezwał się pierwszy. - Użyczę ci swojej mocy na tyle, byś nie
zemdlał.
Z
rękawa wypłynęła blada dłoń, która po chwili wylądowała na ramieniu niższego.
Chłopak wyciągnął różdżkę i wycelował ją w domy przed sobą.
Mały,
blondwłosy chłopczyk podniósł się z ziemi i zobaczył w oddali migające
światełko. Odwrócił się i krzyknął:
-
Mamo, a co to?!
Kobieta,
półkrwi czarownica, uniosła spojrzenie, a po chwili ciszy mruknęła:
-
Nie wiem, synku...
Dopiero,
gdy zaklęcie objęło wioskę swoim morderczym płaszczem, zrozumiała, co to było.
Coś, o czym w czarodziejskiej prasie trąbili na prawo i lewo. Nieznany dotąd
czar, mordujący całe mugolskie wioski. Mimo że kobieta rozpoznała
napastników, nie zdążyła uciec przed urokiem ani obronić swojego syna. Upadła
na ziemię, patrząc martwym wzrokiem na jedynego potomka, leżącego nieruchomo
tuż przed nią.
Chłopak
runął na drogę. W ostatniej chwili wyciągnął przed siebie dłonie, przez co
boleśnie otarł sobie kolana, chroniąc jednak bladą twarz. Zamknął oczy, z
których pociekły łzy.
-
Oczyszczamy świat, synu.
***
- Och, to cudownie!
Twarz
Oliwii rozświetlał szeroki po uszy uśmiech. Siedziała wyprostowana pomiędzy
swoimi rodzicami, wpatrując się w dyrektora szkoły, który od kilkunastu minut
próbował zahamować entuzjazm dziewczyny.
-
Zwojów nie odnaleziono od czasów zakończenia Bitwy o Hogwart - przypomniał
cierpko nauczyciel. Mimo tego Liv nie dawała zepsuć sobie dobrego humoru.
Promieniała nadzieją, którą wcześniej zgubiła po drodze na codzienną
rehabilitację.
Jej
rodzice również wyglądali lepiej, od kiedy szansa na wyzdrowienie ich córki
stawała się coraz bardziej realna. Pojaśnieli na twarzy. Matka zagarnęła za
ucho niesforny kosmyk białych włosów i zapytała:
-
Więc kto jako ostatni widział zwoje?
- I
to jest, niestety, gorsza wiadomość - westchnął mężczyzna, ściskając nasadę
nosa. - Ostatnią osobą, która miała dostęp do nich, jest Rudolf Lestrange,
obecnie odsiadujący dożywocie w Azkabanie.
W
pomieszczeniu zapadło milczenie.
Dorośli
wymienili za plecami dziewczyny spojrzenia pełne strachu i niepewności. Oliwia
jedynie zmarszczyła brwi i skupiła się na Nocie.
-
Jak to możliwe? - zapytała po prostu.
-
Kiedyś, jeszcze zanim odnaleziono żywe dowody uzdrowicielskiego działania tego
zaklęcia, uważano je za zakrawające o czarną magię. - Szarooki wzruszył
ramionami. - Nie wiem kiedy, nie wiem też jak, ale zwoje znalazły się w
sklepie "U Borgina i Burksa". Wiesz zapewne, że Lestrange'owie
interesowali się magią o niekoniecznie wiadomym działaniu. Ich ulubionymi
eksperymentami były te przeprowadzane na ludziach. Stąd wiemy, jakie działanie
posiada to zaklęcie.
Nagle
coś trzasnęło. Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się do okna, w którym wylądowała
mała płomykówka z listem w dziobie. Jako pierwszy zareagował Nott - wskazał
sówce żerdź, na której posłusznie wylądowała. Zabrał od niej list i dał jej
kilka ziarenek. Spojrzał na adresata wiadomości. Próbując ukryć zdziwienie
podał kopertę dla ojca Oliwii.
Ten
pochylił się nad nią i rozerwał opakowanie, widząc od kogo to wiadomość.
-
Och nie - jęknął, podnosząc wzrok na swoją żonę, a później na dyrektora.
- Kolejna zamordowana wioska mugolska. I po raz kolejny nikt nie widział
sprawcy.
Podniósł
się z miejsca i położył dłoń na wiotkim ramieniu Liv.
-
Pan wybaczy, dyrektorze, ale praca wzywa. Musimy być na miejscu.
-
Och, rozumiem to. - Machnął ręką w stronę kominka. - Skorzystajcie państwo z
Sieci Fiuu. To o wiele wydajniejsze niż teleportacja.
Kobieta
skinęła głową w ramach podziękowania i pochyliła się nad swoją córką, która
zarzuciła jej ręce na szyje. Po chwili dołączył do nich także pan Lestowski,
zamykając je w silnym uścisku.
-
Za niedługo wrócimy - mruknęła matka, odsuwając się od Oliwii. - Staniesz na
nogi. Obiecuję.
Nim
dziewczyna zdążyła się odezwać, jej rodziców pochłonął zielony ogień.
Westchnęła tylko i odwróciła się do Teodora Notta, który uśmiechał się do niej
pocieszająco.
-
Jest nadzieja, Oliwio.
Może trochę krócej niż zwykle, ale jest, jest, jest!
Rozdział niebetowany i formatowanie rozwalone ale za niedługo to poprawię.
EDIT: Formatowanie naprawione :)
EDIT 2: Zbetowany. Kochany Farfoclu ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz