Postać w ciemnym
płaszczu przemierzała ulice Londynu szybkim krokiem. Musiała się teleportować
na ogromną odległość, dlatego postanowiła pieszo opuścić, najbardziej
przepełnione magią, miasto w całej Wielkiej Brytanii. Jej skórzane buty
postukiwały cicho na wyłożonej kostką drodze, wybijając rytm pośpiesznych
kroków kobiety.
Po kilkunastu
minutach niespokojnego marszu, postać znalazła się na najdalszych
przedmieściach miasta, pełnych śmieci, bezpańskich psów i włóczęg. Nim jednak
ktokolwiek zdążył zauważyć, że nie jest to zwykła kobieta z któregoś z bloków,
ta obróciła się na pięcie i deportowała.
Aportowała się na
promie w Danii, płynącym do Polski. Zbiegła po schodach pod pokład, szukając
niewielkiego pokoiku, w którym miała przenocować wraz z mężem. Gdy przyuważyła
drzwi, ruszyła w ich stronę. Nim uniosła dłoń, rozwarły się, ukazując postać
wysokiego, muskularnego mężczyzny, którego postawa była ukryta pod połami
czarodziejskiej szaty. Wpuścił żonę do kajuty i błyskawicznie zamknął drzwi, o
mało nie przycinając peleryny przybyłej. Obrócił się z rozmachem, co
spowodowało zatrzepotanie odzienia oraz potarganiu przydługich włosów.
- Gdzie ona jest? –
odezwał się niskim głosem, podchodząc do kobiety. Ta, lewą ręką, odrzuciła
płaszcz, ukazując niewielkie zawiniątko trzymane dotychczas pod nim. Mężczyzna
westchnął cicho i zbliżył się, chcąc pokonać wzrokiem koc, w które owinięte
było jego marzenie. Jedyne, które miało się spełnić w jego życiu.
Zza materiału
wyjrzała śliczna, delikatna twarzyczka kilkutygodniowej dziewczynki. Jej
ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się w pochylające się nad nią twarze. Krótkie,
czarne włosy już wtedy zaczęły przeobrażać się w charakterystyczne, czarne
loki. Dziewczynka, widząc uśmiech rozpromieniający zazwyczaj ponure oblicze
czarodzieja, zaśmiała się i wyciągnęła w jego stronę niewielką rączkę, by po chwili
zacisnąć ją na jego palcu w piąstkę.
Po bladych
policzkach kobiety pociekły łzy, kapiąc na rękaw szaty. Mąż objął ją drugą ręką
i przyciągnął do siebie, pozwalając jej szlochać w swoją pierś. Oparł policzek
na jej głowie, by tak spędzić około piętnastu minut. Później wskazał kobiecie
pryczę, mówiąc cicho, że wychodzi.
Dopiero gdy dotarł
na dziób statku, pozwolił sobie na chwilę słabości. Ścisnął palcem wskazującym
i kciukiem grzbiet nosa i załkał cicho. Otarł jednak szybko kropelki, które
pociekły aż do brody, hardo spojrzał w niebo, by ustalić, kiedy nadejdzie
pełnia. Potrzebował zająć się czymkolwiek, byleby zapomnieć o tym, że za
niedługo straci jedną z dwóch ukochanych przez niego osób na świecie.
Tymczasem kobieta
zrzuciła płaszcz, uwalniają burzę loków i położyła się na pryczy, kładąc obok
swoją jedyną córkę. Gładziła jej nieskazitelną twarz, przypatrując się bladej
cerze i oczom, które mała odziedziczyła po ojcu. Długie rzęsy okalały je ciemną
kurtyną. Była bardzo podobna do matki.
W takiej sytuacji
obie zasnęły.
Rankiem kobietę
obudził ryk promu. Dopiero po chwili zorientowała się, gdzie jest, a także
dokąd płynie. Poczuła pod sobą unoszącą się klatkę piersiową swojego męża.
Tak naprawdę nigdy
nie darzyła go żadnym uczuciem, oprócz przyjaźni. Wyszła za niego jedynie z
woli rodziców. On jednak kochał ją nad życie i okazywał to na każdym
postawionym koło niej kroku. Dlatego tuż po tym, jak oboje odzyskali wolność, w
przypływie radości, poczęła się ich córka, jej mały cud.
- Jesteśmy prawie
na miejscu – usłyszała miękki pomruk w okolicach jej głowy. Był to głos jej
męża, przepełniony bólem i goryczą. Wiedziała, że gdyby odezwała się,
brzmiałaby tak samo, dlatego nie wypowiedziała ani słowa, jedynie podniosła się
i wzięła na ręce córkę. Zarzuciła na obie płaszcz, zapinając go pod szyją na
niewielką zapinkę w kształcie węża. Mężczyzna zaś wyciągnął zza pazuchy różdżkę
i rzucił na całą trójkę Zaklęcie Kameleona. Później położył rękę na ramieniu
żony i deportował się.
Aportowali się na
najsławniejszym placu nadmorskiego miasta, które wybrali na lokum swojej córki.
Ruszyli szybkim krokiem w kierunku jednej z piękniejszych kamienic Gdańska,
chcąc mieć to za sobą. Chcąc zapomnieć.
Weszli na klatkę
schodową budynku, gdzie też porzucili Zaklęcie Kameleona. Szybkim krokiem
pokonali dwa piętra, by stanąć przed dębowymi drzwiami ze złotym numerem „13”.
Nie bawiąc się w maniery, mężczyzna wycelował różdżkę w zamek i mruknął:
- Alohomora.
Ciche kliknięcie
oznajmiło im, iż mają oni dostęp do mieszkania bez obawy obudzenia lokatorów.
Szybkim krokiem
przemierzyli pokoje i odnaleźli sypialnię pary czarodziejów z Polski. Brunet
zbliżył się do pogrążonych w śnie, wycelował w nich różdżkę i szepnął:
- Obliviate.
Kobieta położyła
między nimi swoją córkę, roniąc nad nią ostatnią łzę. Już po chwili oboje
opuścili mieszkanie, zostawiając tam ich jedyną nadzieję na uniknięcie
zapomnienia.
Po równie męczącej
podróży powrotnej, z ponurą radością powitali ich willę. Gdy znaleźli się w
przestronnym salonie, stanęli naprzeciw siebie i patrzyli sobie w oczy, chcąc
znaleźć w nich odwagę do kolejnego czynu, który musieli oboje wykonać. Mąż
uniósł różdżkę na wysokość twarzy swojej żony i zapytał:
- Jesteś pewna?
- Jestem – odparła
bez wahania. Ciche westchnienie uleciało z ust mężczyzny.
- Obliviate.
Cienkie, złote
nicie zaklęcia oplotły loki pięknej szatynki, by po chwili wchłonąć się w jej
głowę i zmodyfikować pamięć o jedynej potomkini ich rodu. Lecz brunet zamiast
zrobić to samo ze sobą, rzucił się w stronę swojego gabinetu. Zapisał tam
jedną, krótką notatkę. Gdy ją zakończył, schował ją w tajemnym przejściu,
prowadzącym z jego pokoju do lochów willi. Później skierował różdżkę na siebie.
- Obliviate.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńPięknie opisane! Gdyby nie to, że wiem coś poza, to miałabym milion pytań na temat postaci, tego dlaczego Polska i jakim cudem chcesz później dziewczynkę do Hogwartu wysłać :P Także ten.
Ćwicz z przecinkami, łosiu :P
Pierwszaś!
UsuńJeju, dziękuję :d Gdybać to Ty możesz, cała reszta ludziów i tak się dowie w następnym rozdziale na 90%, więc wiesz :3
Oj tam oj tam. I tak jestem lepsza niż Maciek! :D
Tratatata :P
Usuńależ proszę :P
Łosiek i tak z Ciebie :P