Skórzane buty
postukiwały cichutko na bruku najbardziej magicznego miejsca w całej Warszawie.
Oliwia rozglądała się z zachwytem po całej Pradze, chcąc zapamiętać kolejny
obraz magicznego świata. Mimo tego że widziała już miejsce pracy swoich rodziców
i przepiękne, magiczne rzeźby, rzędy sklepów z magicznym asortymentem bardziej
zapadł jej w pamięć, wypychając polskie Ministerstwo Magii na drugi plan.
Uliczka
wyglądała na pierwszy rzut oka jak zwykłe, mugolskie osiedle. Niewysokie
budynki, połączone bocznymi ścianami, wzniesione były z szarej cegły, jednak
niewiele z nich zachowało ten kolor. Większość odznaczała się, prawie że
odblaskowymi, odcieniami żółci, niebieskiego, zielonego, a rzadziej różowego,
choć i ten się zdarzał. Oprócz tego śmigające wszędzie sowy, znicze czy
czarodzieje na miotłach – to na pewno nie zdarzało się w niemagicznym świecie.
Gdy oboje
przechodzili zaułkami, mijani przez magicznych ludzi, w hałasie trzepoczących
peleryn, skrzeczących sów i rechoczących żab, zastanawiali się nad różnymi
rzeczami. Oliwia myślała o tym, pod opiekę którego z patronów szkolnych się
dostanie. Było ich pięciu, a każdy swe imię zawdzięczał archaniołowi. Chciała
zadowolić rodziców, mimo całej nienawiści do podejścia do skrzatów i mugoli,
chciała trafić pod skrzydła Lucyfera. Mimo że brzmiało to dość drastycznie, w
rzeczywistości takie nie było. Do tego archanioła trafiali czarodzieje
wykazujący się sprytem, przebiegłością. Większość uczniów czystokrwistych szło właśnie tam, a zwłaszcza
arystokracja.
Marcin za to
rozmyślał o różdżce, którą miał zamiar kupić u najlepszego różdżkarza w Polsce
– Piotra Grebarczyka. Był wybitny w swoim fachu. To on jako pierwszy wymyślił
zaklęcie zawracające Avadę Kedavrę w stronę przeciwnika. Oznaczało to
przełom w dziedzinie magii. Dotąd brak jakiejkolwiek obrony przed Morderczym
Zaklęciem był uciążliwy dla walczących przeciw śmierciożercom. Oczywiście
pozostawała czarodziejom również stara magia, z której skorzystał kiedyś Harry
Potter, jednak nie wszyscy mieli taką możliwość. Dlatego też Malinie tak bardzo
zależało na zdobyciu różdżki właśnie od niego.
Mieć
różdżkę od legendy? Marzenie niejednego czarodzieja – myślał sobie,
wyprzedzając parę starszych ludzi. Uśmiechnął się bezwiednie, gdy zobaczył, że
ci trzymają się za ręce. Chłopak miał wiele marzeń, nie tylko te dotyczące
magii. Gdy tylko mógł, dążył do ich realizacji, dlatego też poznał Oliwię.
Dziewczyna pomogła mu w przeszłości z pewnym krzepkim mugolem, nieświadomie,
ale jednak.
Lecz w tamtym momencie myśli Marcina i Oliwii zajął zbliżający się z daleka Bank Gringotta. Nie odzywali się do siebie, niepewni, co ujrzą w środku pałacyku.
Lecz w tamtym momencie myśli Marcina i Oliwii zajął zbliżający się z daleka Bank Gringotta. Nie odzywali się do siebie, niepewni, co ujrzą w środku pałacyku.
Miał dwie
wieże pokryte zieloną dachówką, która w piękny sposób odcinała się od
kremowych ścian. Do ogromnych, drewnianych drzwi, dodatkowo wzmacnianych
metalowymi częściami, prowadziły wypolerowane na błysk marmurowe schody. Gdy
dziewczyna stanęła na jednym ze stopni, zauważyła z lekkim rozbawieniem, że
może się w nim przejrzeć bez większego problemu. Już po chwili jednak uśmiech
zniknął z jej twarzy, zastąpiony grymasem niepokoju. O ile drzwi otworzyli im
dwaj czarodzieje, o tyle w środku ujrzeli całą chmarę stworów, których mieli
nadzieję nie widzieć nigdzie indziej.
Gobliny były niewielkiego
wzrostu, sięgały Oliwii do pasa. Wszystkie miały na sobie czarne, miniaturowe
wersje garniturów. Uwagę zwracały odstające uszy, które stanowiły prawie
największą część ich twarzy. Większe były jedynie zakrzywione nosy. Ze względu
na rozmiary holu, w którym się znaleźli ani Marcin, ani Oliwia nie mogli
uniknąć kontaktu z tymi stworzeniami. Raz po raz wpadali na nie, chcąc przebyć
z pozoru krótki odcinek do największego biurka, za którym siedział dyrektor
Banku Gringotta – również goblin. Odprowadziły ich pomrukiwania o „bezmyślnych
czarodziejach, którzy uważają, że wszystko mogą”. Postanowili to po prostu zignorować.
Resztę swojej uwagi poświęcili pięknym rzeźbieniom u szczytu każdej z kolumn, a
także mozaice na podłodze, przedstawiającej kielich wysadzany drogimi kamieniami.
Stanęli przed biurkiem umiejscowionym na podwyższeniu. Wtedy też zebrali się w
sobie, by porozmawiać z goblinem. Gdy po minucie nie dostali odrobiny
zainteresowania, Oliwia nachyliła się do przyjaciela.
- Nie chcę nic
mówić, ale ten goblin ma nas dokumentnie w dupie – mruknęła.
Marcin
odchrząknął znacząco.
- W czym mogę
pomóc? – rozległ się po chwili lodowaty głos, z którego można było
wywnioskować, że dyrektor podziela swoje zdanie na temat osób magicznych z
resztą pracowników. Malinowski widocznie się zirytował, gdyż przeszedł na „tryb
zimnego arystokraty”, jak sam to komentował.
- Chcemy
dostać się do naszych skrytek.
Chłód, jaki
zionął od jego postaci, przebijał kilkukrotnie goblina. Chłopak wyprostował się,
założył ręce za plecami i patrzył wzrokiem, w którym było widać niecierpliwość
oraz arystokratyczne wywyższenie się. Oliwia również zmieniła swoją postawę,
mrużąc oczy i wpatrując się nienawistnie w dyrektora, który wyciągnął dłoń o
długich palcach, chcąc wiedzieć, z kim ma do czynienia. Po chwili trzymał w
ręku dwa złote klucze z rzeźbionymi znakami na wierzchu.
- Hmm –
mruknął, przyglądając się niewielkim przedmiotom. Sprawdził coś w ogromnej
księdze, leżącej tuż przed nim. – Ach tak, pan Malinowski i panna Lestowska.
Cypek! – krzyknął, odwracając się ku innemu goblinowi, stojącemu przy kolejnych
wrotach. – Zaprowadź państwa do ich skrytek.
Jad, jakim
przesycony był ten prosty przekaz, wymieszał się z zimną uprzejmością, tworząc
mieszankę wybuchową. Marcin zazgrzytał zębami, zerkając mimochodem w stronę
małej wagi jednego z pracowników, która niebezpiecznie zadrgała. Oliwia szybko
pociągnęła go za rękaw, żeby nie wydarzyła się tragedia. Gobliny miały
niesamowicie wysoce ustanowione poczucie honoru. Ich zdaniem czarodzieje byli
niewarci zachodu, gdyż nie potrafili sami zadbać o swoje bogactwa. Zawołany zaś widocznie nie miał ochoty na
nich w ogóle patrzeć.
Kiwnął tylko
głową i otworzył drzwiczki, nie czekając na dwójkę przyjaciół. Ci jednak
dogonili go bez problemu na schodach prowadzących do wózeczka. Podążali za nim w
ciemnościach aż do korytarza, który ciągnął się bez końca w dół. Cypek wsiadł do
ogromnego, żelaznego wózka i czekał, aż Marcin i Oliwia zrobią to samo.
Później poprosił o ich nazwiska skrzeczącym głosem. Gdy tylko je usłyszał,
zwolnił dźwignię.
Z piskiem
nienaoliwionych kół ruszyli w dół.
Chłopak
obejrzał się na dziewczynę i zauważył, że ta uparcie wpatruje się przed siebie.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, skąd znał to spojrzenie, a także postawę.
Sztywna sylwetka, wzrok uparcie unikający torów. Dziewczynę męczył lęk
wysokości, na tyle jednak nad nim panowała, by nie mieć problemów z usiedzeniem
na miejscu.
Przez krótką
chwilę jechali w ciemnościach, smagani chłodnym powietrzem. Wiedzieli, że
skarbce Gringotta mieszczą się pod ziemią, lecz nie uwzględnili tego w swoim
ubiorze, dlatego drżeli z zimna. Loki Oliwii opadły na jej poliki, ciężkie od
wszechobecnej wilgoci. Pocierała ręce, chcąc zdobyć choć odrobinę ciepła.
Widząc to, Malina objął ją ramieniem i pozwolił wtulić twarz w swoja szatę.
Chłopak nie zwracał uwagi na siebie ani na to, że po chwili stracił czucie w
palcach u nóg.
Zjechali w
bardzo niskie partie banku, ciągnące się zapewne pod całą Warszawą. Zobaczyli,
dlaczego mugole mieli problemy z wybudowaniem dziwnego wynalazku zwanego
„metrem”. Większość podziemi zajął Bank Gringotta. Oliwia słyszała
opowieści o feralnym wypadku, kiedy to jeden z mugoli, pracujących nad budową
metra, wpadł w dół, który utworzył się w ziemi, i spadł na sam koniec jaskini,
w której były skrytki. Wystarczającym komentarzem, jak twierdziła jej matka,
było to, że dobrze nie skończył.
Nim jednak
dziewczyna zdążyła się dobrze nad tym zastanowić, koła zawyły w proteście, a
wózek powoli zatrzymał się. Oliwia wypuściła cichutko powietrze z ust, gdy
zorientowała się, że jeszcze chwila, a roztrzaskaliby się o ścianę, w której
wykuto skrytkę państwa Malinowskich, Lestowskich oraz wielu innych rodzin
magicznych.
Goblin wyszedł
z pojazdu, zabierając ze sobą jedyne źródło światła w ciemnych lochach – osmoloną latarenkę. To otrzeźwiło Marcina i Oliwię, którzy jak poparzeni pognali za
stworzeniem, nie zważając na wyjątkowo duży odcinek, który musieli przeskoczyć,
żeby nie spaść w przepaść.
Przemierzali
ciche, puste korytarze, mijając skrytki o identycznych drzwiach – ciężkich,
stalowych, zapewne zabezpieczonych masą zaklęć. Młodzi dziwili się goblinowi,
który ciągle parł do przodu, że umie bez problemu odnaleźć odpowiednią skrytkę.
Chcąc-nie-chcąc, musieli jednak zwalniać kroku, gdyż niewielkie nóżki Cypka nie
nadążałyby za tempem chodu Marcina i Oliwii. Mimochodem dziewczyna zauważyła,
że z daleka widać koniec półki, po której szli. Z czystej ciekawości zerknęła w
stronę nieogrodzonej części „korytarza”.
Gdyby nie
błyskawiczna reakcja Maliny, który odciągnął ją do ściany, prawdopodobnie
zamieniłaby się w całkiem pożywną przekąskę dla miedzianego smoka.
Cichy okrzyk
potoczył się echem po wielkich jaskiniach. Przyjaciółka wcisnęła się w
stojącego za nią Malinowskiego, chcąc odsunąć się jak najdalej od gada. Był
niewielki, jak na swoją rasę, jednak jego ogromne kły i pazury, mogące zmieść
człowieka z powierzchni ziemi, zdecydowanie nie zachęcały do zbliżenia się.
- Żmijoząb
Peruwiański.
Ten dźwięczny,
melodyjny głos pojawił się jakby znikąd. Nim jednak ktokolwiek zdążył się
odezwać, ze skrytki tuż obok wyłoniły się trzy postacie – jedną z nich był
goblin, który od razu zajął się przyciszoną rozmową z Cypkiem, dwie pozostałe
okazały się czarodziejkami.
Starsza z nich
miała może trzydzieści pięć lat. Jej granatowa garsonka i spódnica wyglądały
bardzo mugolsko, jednak peleryna nie zostawiała wątpliwości, że była
czarownicą. Miała dość wyniosłą minę, inaczej można było określić jej oczy, w
których błyskały radośnie zielone ogniki. Usta rozciągnęła w uśmiechu,
skierowanym do dwójki przyjaciół. Oliwia z miejsca polubiła nieznajomą.
Druga z nich
musiała mieć maksymalnie szesnaście lat. Jej rude włosy sięgały do ramion,
lekko muskając obojczyki. Piegi na policzkach i nosie dodawały jej swoistego
uroku, jednak oczy w odcieniu jadeitu zdecydowanie bardziej hipnotyzowały
chłopców, czego żywym przykładem był Marcin, który po prostu utonął w
intensywności tęczówek tej dziewczyny. Ona również musiała być właścicielką
głosu, który bezbłędnie rozpoznał rasę smoka.
- Rzadko
spotykany w Anglii, w Polsce wręcz przeciwnie – dopowiedziała, uśmiechając się
lekko. – Jestem Rozalia Musiał.
Oliwia
pierwsza otrząsnęła się ze zdziwienia i uścisnęła wyciągniętą dłoń nowej
znajomej.
- Oliwia
Lestowska, a to Marcin Malinowski, którego chyba sparaliżowało na widok tamtego
przystojniaczka… - przedstawiła ich, wskazując ręką w stronę szybującego w
powietrzu żmijozęba. Tym sposobem uratowała przyjaciela z opresji.
- Miło mi –
wyjąkał, czerwony jak burak. Nie potrafił przywyknąć do tego, że to jego
przyjaciółka co jakiś czas ratuje go z głupiej sytuacji. Zazwyczaj był to jego
przywilej.
- Mogę na
ciebie mówić Liv? – zapytała rozochocona Rozalia, poszerzając swój i tak
szeroki uśmiech. Gdy dostała twierdzącą odpowiedź, Malina zaczął zastanawiać
się, kiedy jej usta sięgną kształtnych uszu. – Jeszcze mi powiedzcie, że
jesteście w moim wieku i idziecie do pierwszej klasy, to już w ogóle nie
uwierzę.
- Pora
uwierzyć, niedowiarku.
Gdy tylko Roza
usłyszała ten komentarz, wybuchła niepohamowaną radością. Jej policzki
poczerwieniały z wrażenia, przybierając barwę piwonii, a włosy, dotąd leżące
posłusznie na polikach, uniosły się lekko pod wpływem niekontrolowanej magii.
Po krótkiej
rozmowie Rozalia, Oliwia i Marcin umówili się pod sklepem różdżkarza, chcąc
dłużej porozmawiać. Rozstali się, Malina i Liv ponownie skazani na ponure
towarzystwo zrzędliwego z samej miny goblina, a Rozalia i jej mama – drugiego
stworzenia. Tym razem jednak każdemu szło się raźniej. Dotąd uczeni magii w domach
mieli problem z poznaniem kogoś innego w ich wieku. Cudem było spotkanie
Malinowskiego i Lestowskiej. Wtedy jednak cała trójka zyskała szansę na
stworzenie jakichkolwiek więzów koleżeństwa przed rozpoczęciem nauki w
Akademii.
W końcu
piętnastolatkowie stanęli przed drzwiami, przy których majstrował coś goblin.
Nie musieli czekać jednak długo.
- Skrytka 375
– oznajmił skrzeczącym głosem Cypek, odsuwając się z przejścia. – Bogactwa
państwa Lestowskich.
Przez głowę
Oliwii przeszła irracjonalna myśl, że kiedyś zadziwi się, gdy nie zobaczy w
skryte stosów galeonów. Gdy tylko przekroczyła próg, pochodnie zawieszone przy
ścianach zapłonęły żywym ogniem, a monety oślepiły dziewczynę jasnym blaskiem.
Nie zrobiło to na niej jednak ogromnego wrażenia. Była wręcz przyzwyczajona do
tego obrazku. Jej rodzice nieraz przyprowadzali ją do Gringotta, żeby
pokazywać, jak obchodzić się z goblinami, dlatego również wielokrotnie
odwiedzała skrytkę i wielokrotnie oglądała jej zawartość.
Wyciągnęła z
kieszeni pozornie niewielką sakiewkę z złotym sznurkiem i zaczęła do niej
wkładać wyliczoną sumę, biorąc dodatkowo około dwudziestu galeonów na własne
potrzeby. Schowała woreczek, podrasowany zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym, na powrót do kieszeni i wyszła przed loch, uśmiechając się lekko do Marcina,
który odpowiedział jej tym samym.
Cała trójka
ponownie ruszyła przed siebie, tym razem jednak przeszli o wiele mniejszy
dystans, gdy ponownie się zatrzymali, a Cypek oznajmił skrzecząco, że oto stoją
przed skrytką państwa Malinowskich. Malina zniknął za jego drzwiami,
pozostawiając Oliwię w półmroku, skazaną na towarzystwo goblina.
Żeby skrócić
sobie czas oczekiwania, Liv bezwiednie zaczęła skubać niewielki strup na
łokciu, którego nabawiła się, ucząc się latania na miotle z ojcem. Po chwili
jednak przerwała, czując że dostała się do krwi. Westchnęła lekko i sięgnęła do
drugiej kieszeni, wyciągając z niej chusteczkę, poplamioną niejednokrotnie.
Przyłożyła ją do ranki i czekała, aż ta zaschnie.
- Marnow…
czystej krwi Les… - mruknął niezrozumiale stworek, drepcząc w miejscu. Oliwię
zaciekawiło, co takiego powiedział, gdyż wydawało jej się, że - zamiast swojego - usłyszała inne nazwisko. Nie śmiała poprosić o powtórzenie, gdyż nie wiedziała,
jak Cypek może zareagować.
Całe
szczęście, po chwili ze ściany wyłonił się Marcin, biorąc Liv pod rękę i dając
goblinowi znak, że mogą ruszać. Po kolejnej, równie przerażającej jak
poprzednia, przejażdżce wózkiem, wydostali się na świeże powietrze.
Z chęcią
nie wracałabym tam do końca życia – pomyślała dziewczyna, wdychając głęboko
rześki poranek. Praga zaroiła się od czarodziejów i czarodziejek, gdy dwójka
przyjaciół była w podziemiach. Wszędzie łopotały peleryny, biegnąc w jedną, czy
w drugą stronę za swoimi właścicielami. Zeszli powoli z marmurowych schodów,
kierując się ku strumieniowi, jakim pędziła cała reszta. Przystanęli jednak,
nim ruszyli z tłumem.
- Musimy
jeszcze dokupić dwa podręczniki dla mnie i trzy dla ciebie – przypomniała
Oliwia – no i trzeba zajść do Grebarczyka. Zacznijmy od księgarni, dobrze?
Marcin zgodził
się bez wahania. Wciąż trzymając Liv pod rękę, wszedł między czarodziejów,
którzy pruli główną aleją. Minęli sklep ze zwierzętami, krawcową, sklep z
asortymentem do quidditcha. Wreszcie z daleka dojrzeli szyld księgarni, dlatego
przecisnęli się przez tłum i wpadli do pomieszczenia Piórowej, właścicielki
zbiorów książek. Przeżyli niewielki szok – wyskoczyli z kakofonii dźwięków do
prawie całkowitej ciszy. Przed nimi ujrzeli starszą kobietę, której kasztanowe
włosy przerzedzone były siwizną, a ostro zakończone okulary dawno nie zaznały
czyszczenia. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, bibliotekarka uniosła swoje
mądre, szafirowe oczy i zmrużyła je, przyglądając się młodym. Później kiwnęła
im w odpowiedzi na powitanie głową i wskazała na regał za sobą, opatrzony
napisem „akademickie podręczniki”, by na powrót zagłębić się w lekturze
opasłego tomu. Przyjaciele popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i ruszyli w
stronę wskazanego działu.
Jak się
okazało, znalezienie odpowiednich ksiąg bez użycia różdżki, stało się rzeczą
prawie niemożliwą. Regały bowiem miały około pięćdziesięciu metrów długości
i dziesięciu wysokości. Marcin jęknął cicho na ten widok.
- Jak my, do
cholery, znajdziemy tu te książki?
Oliwia
zadawała sobie dokładnie to samo pytanie. Kochała biblioteki i księgarnie,
jednak perspektywa szukania tych kilku tytułów przyprawiała ją o ból głowy na
samą myśl o tym. Mimo obaw, problem rozwiązał się sam, niestety z dość bolesnym
skutkiem dla Maliny.
Przechadzali
się między regałami, szukając jakiejś podpowiedzi. Minęli drabinę, na szczycie
której ktoś stał i nic by się nie wydarzyło, gdyby nie to, że w tym samym
momencie postać stojąca na górze upuściła książkę, która wylądowała idealnie na
środku głowy Malinowskiego. Pęd tomu o mało nie zwalił go z nóg, jednak chłopak
mimo zdziwienia dzielnie utrzymał się na nich, pozwalając sobie jedynie cicho
zakląć pod nosem.
- Na skarpety
Merlina!
Okrzyk zdziwił
ich i jednocześnie rozbawił. Szybko odsunęli się od drabiny, żeby zrobić
miejsce dla kobiety stojącej na jej szczycie. Ta, korzystając ze specjalnie
zamontowanych do tego kółek, zjechała na dół. Pierwszym, co można było
zauważyć, była burza platynowych włosów. Później do Oliwii i Marcina, który
rozcierał wciąż bolące miejsce na głowie, dotarło, z kim mają do czynienia.
Typowa blizna na łopatce, odsłonięta przez bluzkę na ramiączkach, z miejsca
powiedziała im, kim jest postać przed nimi.
- No widzisz,
Marcin, profesor Taflińska jeszcze cię nie zna, a już próbuje cię zabić –
zaśmiała się Liv, klepiąc przyjaciela po ramieniu. Ten również się uśmiechnął,
czekając, aż przyszła nauczycielka odwróci się do nich. Było to niełatwe
zadanie ze względu na stos książek, który trzymała w ramionach.
- Merlinie –
jęknęła, próbując sięgnąć różdżkę. Malina rzucił się jej na pomoc i przytrzymał
tomy tak, by blondynka mogła użyć magii. – Wingardium Leviosa!
Gdy książki
zawisły w powietrzu, Taflińska otarła pot z czoła i spojrzała na dwójkę
piętnastolatków.
- Kinga
Taflińska, miło mi.
Kobieta
przewyższała Oliwię o głowę, jednak brakowało jej kilkunastu centymetrów do
wzrostu Marcina. Miała na sobie białą bluzkę wciągniętą w niebieskie dżinsy,
które trzymały się na pasku. Na bladych nadgarstkach nosiła masę bransoletek w
przeróżnych kolorach. Uśmiechała się delikatnie, ledwo rozciągnąwszy usta.
Niebieskie oczy wpatrywały się bystro w dwójkę przyjaciół, przeszywając ich
spojrzeniem. Oliwia poczuła się nieswojo w towarzystwie dziewczyny. To uczucie
jednak szybko minęło.
- Niby jestem
farbowaną blondynką, ale czasem naprawdę za grosz mi rozumu – rzuciła,
zagarniając grzywkę za ucho. – Skoro mnie znacie, a ja was nie, to musicie być
nowymi uczniami Akademii. No? Macie jakieś imiona, czy mam na was mówić Milczek
i Milcząca?
- Marcin
Malinowski i Oliwia Lestowska – tym razem prezentacji dokonał Malina.
Chłopak
rozejrzał się po regałach z ciężkim westchnieniem. Oliwia zrozumiała, o co mu
chodziło. Nie wolno im było marnować czasu na pogaduszki z przyszłą
nauczycielką. Musieli koniecznie znaleźć te podręczniki.
- Pani
wybaczy, profesor Taflińska, ale musimy znaleźć podręczniki, a nie mamy dużo
czasu… - zaczęła się tłumaczyć Liv, pokazując starszej listę zakupów w
księgarni. Ta rzuciła na nią okiem i wyciągnęła różdżkę przed siebie, lekko
uniesioną w górę.
- Accio „Księgi
zaklęć i uroków”, „Historia magii polskiej i zagranicznej”, „Transmutacja
podstawowa i animagiczna”!
Nim ktokolwiek
zdążył zareagować, przywołane książki spokojnie podleciały do oniemiałych
nastolatków. Szybko chwycili je w ramiona, nie chcąc przemęczać profesor
Taflińskiej przed samym początkiem roku.
- Dziękujemy –
wykrztusiła Oliwia, uginając się pod ciężarem ogromnych tomów. Marcin jednak
szybko przechwycił jeden z nich, uwalniając Liv od jego wagi. – Ale my nie
potrzebujemy „Transmutacji podstawowej i animagicznej”, jedynie podstawową…
Nauczycielka
roześmiała się w głos i pokręciła głową, wprawiając w ruch nieokiełznaną
czuprynę.
- Uwierzcie,
wyglądacie na takich, którym się to przyda. Miłego dnia, dzieciaki!
Już po chwili
wprawiła wózeczek w ruch jednym machnięciem dłoni, nie czekając na odpowiedź
przyszłych uczniów. Będąc w połowie drogi, krzyknęła jeszcze:
- Prywatnie:
Kinga jestem!
Marcin i
Oliwia uśmiechnęli się do siebie i ruszyli do kasy. Starsza bibliotekarka
okazała się miłą panią około osiemdziesiątki, która szybko rozprawiła się z
podręcznikami. Już po chwili oboje wyszli z pozornie niewielkiego budynku, po
raz kolejny trafiając w środek gwaru magicznego światka. Szybko przemieścili
się przed wejście następnego sklepu, który nosił nazwę: „Różdżkarskie wyroby
Grebarczyka”.
Gdy weszli do
środka, pierwsze, co do nich dotarło, to całkowita, niczym niezmącona cisza.
Później zaczęli
zauważać drobniejsze szczegóły, jak na przykład półki zapełnione po brzegi
mugolskimi i czarodziejskimi książkami, czy chociażby wszechobecny dym
papierosowy, sączący się z popielniczki, stojącej naprzeciw mężczyzny o
długich, kasztanowych włosach. Pochylał się nad podłużnym kawałkiem bordowego
drewna, rzeźbiąc na nim wymyślne wzory. Po chwili uniósł na nich swoje oliwkowe
oczy, błyszczące w jasnym świetle lamp.
- Hm. Cis i
głóg. Ciekawe – mruknął, przyglądając im się z odległości dwóch czy trzech
kroków. Po chwili gwałtownie wstał i zniknął za stojącym w pobliżu regałem. Zdezorientowani
przyjaciele zbliżyli się niepewnie do biurka, cierpliwie czekając na powrót różdżkarza.
Oliwia zaczęła po chwili kaszleć ze względu na tym tytoniowy.
- Aqua
Eructo – dało się dosłyszeć zza półki. Rozbłysło niebieskie światło, a
papieros momentalnie zgasł, zalany niewielką ilością wody. Wysoka, ciemna
postać różdżkarza pojawiła się za biurkiem. – Wybacz mi, panno Lestowska, ale to
mój iście mugolski nałóg, którego nie potrafię się wyzbyć.
Podał obojgu
różdżkę, Marcinowi tą z jaśniejszego drewna. Chłopak uniósł ją i delikatnie
poruszając nadgarstkiem rzucił zaklęcie:
- Avis.
Z końca
wystrzeliło stado skowronków, które szybko uciekły przez otwarte okno. Grebarczyk
pokiwał głową z uznaniem.
- Głóg, jedenaście
i pół cala, z rdzeniem ze szponu hipogryfa. Uważaj z nią, może być kapryśna,
jeśli rzucisz zaklęcie zbyt pochopnie.
Malina skłonił
lekko głowę, uśmiechając się do Piotra, który jednym wyborem spełnił jego
marzenie. Chłopak trzymał różdżkę niczym ósmy cud świata – był po prostu
uradowany tym, że w końcu ma ją dla siebie.
Koniec z
zazdroszczeniem innym – pomyślał z satysfakcją.
Tymczasem
Oliwia wahała się, co do użycia magii. Od zawsze miała większą moc niż jej przyjaciel
i bała się, że jeśli różdżka jest źle dobrana, stanie się coś złego.
Zdecydowała się na najbezpieczniejsze zaklęcie, przychodzące jej do głowy.
- Lumos.
Nim jednak zdążyła
cofnąć przepływ magii, koniec drewna zapłonął wyjątkowo mocnym światłem,
zdecydowanie nienależącym do tego zaklęcia. Liv szybko przerwała czar.
Zaniepokojona spojrzała w stronę różdżkarza, który w zamyśleniu przyglądał jej
się. Machnięciem swojej własnej różdżki przywołał jedno z niewielu drewnianych,
rzeźbionych pudełek i wyjął z niego jeszcze jedną, podał ją dziewczynie,
mówiąc:
- Spróbuj
mocniejszego zaklęcia, jak na przykład Duro.
Oliwia
wytrzeszczyła na niego oczy.
- Przecież
tego zaklęcia używa się dopiero w trzeciej klasie Akademii! – mruknęła, niezdolna
do podniesienia głosu. Grebarczyk po prostu ją zignorował, czekając, aż wykona
polecenie. Dziewczyna potrząsnęła głową z niedowierzaniem, jednak wycelowała
różdżkę w stojącą na biurku drewnianą figurkę. Westchnęła ciężko.
- Duro.
Krzyknęła
cicho, kiedy rubinowe nici zaklęcia zmieniły figurę w kamień! Zaskoczona
spojrzała na różdżkarza, który zerknął na nią z uznaniem.
- Cis,
dziewięć cali i, tak jak myślałem od początku, wyjątkowo mocny rdzeń. Ostatnim
razem sprzedałem taką różdżkę lata temu, na początku mojej kariery. Kieł
widłowęża.
Liv zwróciła na niego spojrzenie, przerażona wiadomością. Tego rodzaju rdzeń w połączeniu z tym drewnem
był mieszanką iście czarnoksięską. Cisową różdżkę miał przecież Voldemort
– pomyślała ze zgrozą, patrząc na ciemne zawiniątko leżące w jej dłoniach.
- Bez obaw –
pocieszył ją Grebarczyk, uśmiechając się lekko. – Różdżka wybiera sobie czarodzieja,
ale nie jego czyny. Jeśli nie zechcesz, nie stanie się źródłem zła. Wszystko
zależy od tego, jak pokierujesz moc, którą masz w sobie. A masz jej
zadziwiająco dużo.
Ostatni
komentarz zawstydził dziewczynę, która spłonęła rumieńcem. Nie był to pierwszy
raz, kiedy ktoś doświadczony magicznie twierdził, że ma ogromną moc. Nie chciała
tego. Nie lubiła wyróżniać się, wolała zostawać w cieniu innych,
dlatego często pozwalała Marcinowi przejmować inicjatywę w różnych sprawach. W
tej jednak nie mogła. To ona miała większą moc i potwierdzano to na każdym
kroku. Poniekąd bała się tego, a teraz jej strach wzmógł się poprzez wybór
różdżki.
Cis jest
wręcz stworzony do czarnej magii – ta myśl obijała jej się o czaszkę, kiedy
wychodzili ze sklepu, kierując się ku pobliskiej kawiarni, gdzie mieli zaczekać
na Rozalię. – A kieł widłowęża?
Obawy nie
dawały jej spokoju aż do końca tamtego dnia.
______________
Rozdział niesprawdzony. Boru, całe 14 stron i 3610 słów. Jestem z siebie dumna.
EDIT: W końcu sprawdzany xD.
EDIT: W końcu sprawdzany xD.
Też duma w obec Ciebie we mnie gości. :) Byle tak dalej. ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, postaram się :3
Usuń"Starsza bibliotekarka okazała się miłą panią około osiemdziesiątki" -i jeszcze pracuje? Pozdrawiam! xD
OdpowiedzUsuńSprawdzone, poprawione.
Ogółem ciekawe. Widłowąż? A cóż to jest za cholerstwo *szpera po półkach*, No, Rowling, gdzie żeś dała to stworzenie i ja je pominęłam? Ej, tu tego nie ma,bunt.
Rozdział całkiem-spoko-psze-pani. ;)
Nim zapomnę - widłowąż się kłania:
Usuńhttp://www.harry-potter.net.pl/Widlowaz-i618.html
To teraz cała reszta ;p
Pracuje, pracuje. A co ma innego do roboty? Cisza, spokój biblioteki, czego chcieć więcej! ;P A że się czasem trafia jakaś postrzelona Taflińska to cóż. Tak też bywa :3
Dziękuję, cieszem się że całkiem-spoko-rozdział ;)
Tag bardzo postać wzorowana na mnie XD
Usuń