Mijały dni, a Oliwia niepokoiła się
coraz bardziej. Mając w głowie ostrzeżenie dyrektora szkoły, dziewczyna wzmogła
swoją czujność i zaczęła po tygodniu zauważać coraz więcej nietypowych
sytuacji.
Pierwsza z nich przydarzyła się na lekcji
transmutacji, gdy jako pierwsza przemieniła kolor piórka z białego na czerwony.
Kinga pochwaliła ją głośno przy klasach Gabriela i Lucyfera.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i
odpowiedziała na gratulacje Daniela lekkim uśmiechem. Gdy jednak odwróciła się,
by odnaleźć wzrokiem Marcina, napotkała wyjątkowo wrogi grymas na twarzy
jednego z uczniów. Zakłopotana odwróciła się i zacisnęła dłoń na różdżce,
jednak nie nastąpił żaden atak ze strony ucznia. Przez resztę lekcji nie była w
stanie skupić się na wykładzie profesor Taflińskiej. Nie umknęło to Danielowi,
który okazał się być świetnym obserwatorem.
- Co jest? - szepnął, kiedy
nauczycielka pochylała się nad uczniem po drugiej stronie klasy.
- Nic takiego - odparła Oliwia,
wzdychając i skupiając się na kolejnym piórku.
- Widzę, że coś się stało - mruknął
natarczywie blondyn, zaciskając zęby. Gdy nie dostał odpowiedzi, pokręcił głową
i dorzucił:
- Jakby co, to jestem i słucham.
Następnym niepokojącym wydarzeniem
była przyciszona rozmowa pewnych uczniów na korytarzu. Liv nie należała do
osób, które podsłuchiwały, jednak strzępki, które do niej dotarły, zaniepokoiły
ją na tyle, że przyśpieszyła zdecydowanie kroku.
- Trzeba ją wyeliminować...
-... jej ojciec też ma swoje na
koncie...
Pomimo tych dwóch dziwnych sytuacji,
reszta czasu, spędzona w Akademii, płynęła Oliwii wybornie. Tak jak spodziewała
się profesor Taflińska, Lestowska miała talent do transmutacji, dlatego już po
pierwszych trzech lekcjach Kinga zaproponowała jej zajęcia dodatkowe,
obejmujące także transmutację animagiczną. Była to dla niej wielka szansa na
dobry start później, gdyż w przyszłości marzyła o pracy w Mungu. Transmutacja,
eliksiry i zielarstwo to były przedmioty dla niej najważniejsze. Marcin, który
zaaklimatyzował się o wiele szybciej niż jego przyjaciółka, zaśmiewał się, że
przez jej ciągłe siedzenie z nosem w książkach omija ją prawdziwa zabawa. Z
jednej strony chłopak miał trochę racji, bowiem Liv przesiadywała wieczorami
nad różnymi wypracowaniami i zaklęciami, z drugiej jednak - z kim miała
wychodzić?
To był jej drugi problem. Praktycznie
nie miała do kogo się odezwać. Oczywiście pomijając swoich przyjaciół spoza
szkoły. Oprócz Maliny i Rozy miała tylko Daniela, który zresztą wydawał się jej
podejrzany. Ciągle gdzieś znikał, nie bywało go na niektórych lekcjach. Jednak
gdy Oliwia zagadnęła o to, zrobił się niespokojny i odpowiedział, że był u ich
wychowawcy. Nie było to jednak możliwe, bo w czasie gdy nie było go na
lekcjach, profesor Pieniński prowadził zajęcia trzecioklasistów.
Oczywiście nawiązała podstawowe
kontakty z Dziećmi Gabriela, jednak nigdy do tamtego momentu nie znalazła kogoś
innego, z kim mogłaby się zaprzyjaźnić. Wszyscy uczniowie spod skrzydeł innych
Opiekunów patrzyli na nich z wyjątkową pogardą, czasem współczuciem. Nie
wiedzieli o tym, co czasami wyprawiało się na lekcjach. Sama Oliwia nie mogła w
to uwierzyć po tylu opowiadaniach o słabości magicznej Dzieci Gabriela.
Najdziwniejsza sytuacja, jaka ją
spotkała, przydarzyła się w poniedziałek rano, tuż przed jej wyjściem na
śniadanie, w Sali Pokojowej Gabriela. Było to duże pomieszczenie dla wszystkich
roczników, gdzie można było usiąść i porozmawiać, pograć w Eksplodującego
Durnia, szachy czarodziejów albo bardzo znaną wśród polskich czarodziei zabawę – Małego
Jasia. Pod ścianami stały komody, nad dwoma z nich wisiały gabloty, a w nich
tkwiły miecz oraz tarcza. Na środku stały cztery kanapy pięcioosobowe,
tworzące dużą przestrzeń, w której wtedy stali dwaj chłopacy. Jeden z nich był
pierwszorocznym, jak pamiętała Liv. Zaniepokojona coraz większym tłumkiem,
zbliżyła się do dwójki chłopaków. Drugi z nich był na trzecim roku nauki, tak
bowiem wynikało z ukradkowych szeptów niewielkiego tłumu.
- Idioto, to był mój certyfikat! Jak
mogłeś go spalić, ty cholerna, ruska szlamo! – wrzeszczał starszy, pochylając
się niebezpiecznie w stronę wysokiego aczkolwiek wiotkiego pierwszaka. Jego
ręka zbliżała się ukradkiem do kieszeni, z której wystawała różdżka.
- Przepraszam, nie miałem tego na
celu… - odpowiedział brunet z silnym, rosyjskim akcentem, tak mocnym, że Oliwia
potrzebowała chwili, żeby go zrozumieć.
- I co mi po twoim gównianym
„przepraszam”? – wysyczał młodzieniec, zbliżając się o krok do drugiego. – Może
jakbyś mniej popijał, mój certyfikat leżałby tutaj nietknięty!
Nagle znikąd pojawił się przy jej boku
Daniel, z ręką zaciśniętą na różdżce. Oliwia spojrzała na niego i szeptem
zapytała:
- Co jest grane?
Gdy usłyszała całą historyjkę, gotowa
była działać.
- To nie jest moja wina…
- Nie twoja wina?! – To zdanie
było niczym alarm ostrzegawczy. Chłopak tracił nad sobą panowanie. – Nie twoja
wina! Zatem „nie moją winą” będzie pozbywanie się pozostałości po ruskich
zaborach!
Nim ktokolwiek zdążył drgnąć, starszy
wyciągnął różdżkę i uderzył w bruneta wyjątkowo mocną Drętwotą. Skąd Liv
wiedziała o sile zaklęcia? Od Daniela, który w ostatniej chwili osłonił
pierwszoroczniaka magiczną tarczą. Blondyn wskoczył między zwaśnionych,
wyciągając różdżkę w stronę atakującego i mrucząc:
- Ani kroku dalej.
Zabrzmiało to na tyle złowrogo, że otrzeźwiło
trzecioklasistę, który wyprostował się i spojrzał dumnie na Rosjanina, który
stał w miejscu, zdezorientowany.
- Mnie przynajmniej nie trzeba ratować,
za przeproszeniem, dupy.
Ta kropla przelała czarę goryczy.
Młodszy wyciągnął różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęcia, jednak Liv była
szybsza.
- Expelliarmus!
Chłopak zachwiał się niebezpiecznie,
kiedy obserwował lot jego różdżki, która wylądowała w dłoniach brunetki.
Zaległa niesamowita cisza. Wszyscy czekali w napięciu na dalsze wydarzenia.
Wiedzieli bowiem, że jeśli w grę wchodziły różdżki, mało kto miał odwagę się
wtrącać. A w takim pojedynku, jak ten na który się zapowiadało, miałoby
uczestniczyć czterech młodych czarodziei.
- Na co ci to, chłopie? – zwrócił się
do starszego Daniel. – Kopię dostaniesz bez większego problemu. Dzieciakowi
przytrafiła się wpadka, na Merlina, jak każdemu z nas!
Opuścił lekko różdżkę, pokazując, że
nie ma złych zamiarów, jednak zacisnął mocniej palce, gdy usłyszał:
- Pieprzony Rosjanin nie będzie
demolował tej szkoły swoim spaczonym przez alkohol umysłem.
Blondyn opanował się. Oliwia już nie.
- Silencio – warknęła
stanowczo, celując urokiem w trzecioklasistę. – Jestem uczulona na gadanie
głupot – dodała, po czym ruszyła w kierunku drzwi, jednocześnie ukradkiem
unosząc swoją tarczę. Gdy usłyszała świst Furnunculusa, jedynie ją wzmocniła.
Kiedy odczuła dotkliwie uderzenie, pogratulowała sobie w myślach tak mocnego Protego.
Nie spodziewała się ciosu wartego niejednego wybitnego czarodzieja.
Nim się obróciła z zamiarem bronienia
się przed ewentualnym atakiem, Daniel huknął zaklęciem tak mocnym, że
trzecioklasista wylądował na regale z książkami, które rozsypały się po
podłodze. Chłopak patrzył zdezorientowany, zerkając zamglonymi oczami to na dziewczynę,
to na blondyna. Oliwia otrząsnęła się z pierwszego szoku, przedarła się przez
niewielki tłumek, chwyciła pod rękę swojego znajomego i Rosjanina, i
praktycznie wypchnęła ich na korytarz.
Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi,
odwróciła się do nich na pięcie.
- Zdurnieliście już do końca?! –
wydarła się, zaciskając palce na drewienku różdżki. Zdezorientowany Rosjanin
spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Jesteśmy w tej szkole siódmy dzień.
Naprawdę macie ochotę wylecieć z niej tak szybko, jak szybko się tu
dostaliście? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ty – zwróciła się do bruneta
– mogłeś zwyczajnie uważać co robisz i nie atakować tego idioty, na
skarpety Merlina! Rozumiem, że usłyszenie że jest się szlamą i alkoholikiem
boli, ale atakowanie go było największą głupotą tego świata. A ty – odwróciła
się do Daniela – nie musiałeś przyprawiać go o wstrząs mózgu! Mogłeś go zabić!
Chcesz mieć na sumieniu jego zdrowie albo życie?!
Zapadła cisza. Liv ciężko oddychała,
patrząc to na skruszonego Rosjanina, to na zdziwionego blondyna. Uspokoiła się
nieco i westchnęła ciężko.
- Masz trochę racji… - przyznali
cicho. Oliwia pokręciła tylko głową.
- Jak się nazywasz? – zwróciła się do
bruneta, który zszokowany poderwał spojrzenie.
Od tamtego czasu chłopak zaprzyjaźnił
się z dziewczyną, jednak nie tak jak z jej przyjacielem. Daniel i Adam
zdecydowanie stali się najlepszymi kumplami.
Oliwia zaś analizowała to wszystko i
wyciągnęła z całej tej sytuacji kilka faktów.
Po pierwsze, potwierdziło się zdanie
Rozalii na temat ogromnej siły Dzieci Gabriela. Poczuła to na swojej tarczy,
jeszcze jednym dowodem było to, z jaką mocą uderzył jej znajomy. Czerwony
promień podpowiedział Lestowskiej, że chłopak użył najzwyklejszej Drętwoty,
jednak nigdy przedtem dziewczyna nie widziała takich skutków zaklęcia.
Wywnioskowała przez to, że w to zaklęcie włożono niesamowite pokłady siły. Dla
nich, pierwszoklasistów, najzwyklejszy Expelliarmus powinien być
wyczerpujący. A Daniel miał się całkiem nieźle po tym krótkim pojedynku.
Po drugie, zdziwiło ją to, jak
nietolerancyjny okazał się trzecioklasista. Dawno bowiem nie słyszała słowa
„szlama” w odniesieniu do osób pochodzących z niemagicznych rodzin. Myślała, że
takie przypadki po śmierci Voldemorta praktycznie się nie zdarzały, jednak po
reakcji reszty uczniów, a właściwie braku takowej, zrozumiała, że wcale tak nie
jest.
Trzecią niepokojącą sprawą były plotki
na temat Demkowa. Uczniowie bowiem byli coraz bardziej zaniepokojeni rzekomym
pijaństwem Rosjanina. Oliwia nie mogła w to po prostu uwierzyć. Owszem, znała
stereotypy i tak dalej, jednak nie mieściło jej się w głowie, że w Akademii one
również panują.
Zeszła do Dziennej Sali, prawie
identycznej jak Sala Wieczorowa, jednak nieznacznie mniejszej. Usiadła cicho
na pustym miejscu obok Marcina i zerknęła w górę, wypatrując swojej sowy.
Tamtego dnia oczekiwała odpowiedzi od swoich rodziców. Malina, zawsze radosny,
przygarnął do siebie Oliwię i zwichrzył jej fryzurę.
- Mała, bez obaw. Twoi rodzice nie są
aż tacy straszni – wymruczał jej do ucha, czując że dziewczyna cała drży.
Pogłaskał ją po plecach.
- Chyba nie znasz mojego ojca –
powiedziała z goryczą Liv, odsuwając się na swoje miejsce i nakładając na
talerz trochę wyglądającej smakowicie jajecznicy oraz tost, jeszcze ciepły. Gdy
ujrzała lecącą w jej stronę Mersi, rzuciła widelec i wyprostowała się niczym
struna, czekając aż sowa usiądzie na oparciu jej krzesła. Do nóżki miała
przywiązaną kopertę z pieczęcią jej ojca. Sparaliżowana Oliwia dała sówce
kawałek tosta i odebrała swoją wiadomość. Otworzyła ją drżącymi rękoma.
04.09.2013r.,Gdańsk
Oliwio!
Gratulujemy
Ci, córeczko! Pomimo tego, że spodziewaliśmy się raczej, że jesteś Dzieckiem
Lucyfera lub Raguela, wciąż jesteśmy z Ciebie dumni. Nie zwracaj uwagi na to,
co o was mówią, ważne jest to, co sama wiesz o sobie.
Wraz
z Twoją mamą postanowiliśmy przekazać Ci pewne poufne informacje. Uważaj, żeby
nikomu ich nie przekazać.
W
pobliżu Janowca znowu doszło do ataku czarodzieja tym nieznanym zaklęciem.
Ponownie wymordowano całą wioskę mugolską. I po raz kolejny nie potrafimy
odtworzyć uroku. Dlatego bardzo Cię prosimy – ogranicz wizyty w Małej
Czarownicy do minimum. Nigdy nie wiadomo, kiedy ani gdzie ten szaleniec
zaatakuje…
Napisz
nam, jak przebiegają Twoje zajęcia, jesteśmy ciekawi, który przedmiot Cię
pociąga i jaką wybierzesz specjalizację. I jeśli możesz, przekaż profesorowi
Pienińskiemu serdeczne pozdrowienia od Twojej mamy.
Jesteśmy
z Ciebie bardzo dumni.
Tata i Mama
Z dziewczyny zeszło powietrze. List
był pisany ręką jej ojca, więc musiał zgadzać się z całą jego treścią.
Wszystkie zmartwienia dotyczące reakcji jej rodziców wyparowały, a dziewczyna
momentalnie spojrzała na sytuację przez różowe okulary. Rodzice zaakceptowali
ją taką, jaką była. Marcin nie musiał pytać, co było w liście – widział to po
jej świecących się oczach. Jako że była niedziela, chłopak postanowił zabrać
Oliwię na mały spacer granicą Akademii. Dziewczyna zgodziła się bez chwili
wahania, pomyślała, ze to będzie dobry pomysł po stresującym poranku.
Wróciła na chwilę do swojego pokoju,
narzuciła na szarą koszulkę swój ulubiony, czerwony płaszczyk. Przejrzała się w
lustrze i uśmiechnęła promieniście, kładąc otwarty list oparty o pozytywkę jak
wyjętą z poprzedniego wieku, z porcelanową baletnicą w środku. Poprawiła
wiązanie jej beżowych trzewików i wyszła ze swojego pokoju.
Przed wejściem czekał już Marcin w
jego ukochanej, skórzanej kurtce, już nieco znoszonej. Oliwia odnotowała w
myślach, żeby na święta sprawić mu nową. Chłopak wziął ja pod rękę i spokojnym
krokiem wyszli na dziedziniec, a później skręcili w prawo, do parku. Wędrowali
chodnikiem, aż doszli do dużej, żelaznej bramy, prowadzącej w głąb labiryntu
drzew. Malina spojrzał na swoją towarzyszkę i pociągnął ją za sobą, pewnym
krokiem sunąc między jesiennymi kolorami roślin. Robił to nadzwyczaj pewnie.
- Byłeś tu! - stwierdziła dziewczyna, sprawdzając czy pęd
powietrza nie pozbawił ją kaptura. Marcin tylko się uśmiechnął.
W końcu dotarli do ślepego zaułka.
Stanęli przed żywopłotem, wyrośniętym na około trzy metry, i zagradzającym całą
ścieżkę. Liv pokręciła głową i spojrzała na swojego przyjaciela.
- I co teraz?
- Magic, keep the streets empty for me
– powiedział chłopak, trzymając różdżkę wyciągniętą w stronę zielska. Nim
Oliwia pomyślała o wyśmianiu go, żywopłot ustąpił im miejsca.
Dziewczyna nie odezwała się słowem,
kiedy Malina poprosił ją o zamknięcie oczu, tylko zwyczajnie go usłuchała.
Ufała mu bez granic. Po tylu latach przyjaźni znali się na wylot i wiedzieli,
że jedno drugiemu nie zrobi krzywdy. Chłopak chwycił ją za ramiona i popchnął
delikatnie naprzód, a później lekko w lewo. Stanął za nią i wyszeptał:
- Teraz możesz patrzeć, Czerwony
Kapturku.
Otworzyła oczy i zamarła.
Stali przed stawem, na środku którego
pyszniła się niewielka wysepka zieleni, pomimo tego, że jesień panowała w
Polsce bez względu na datę jej prawidłowego przyjścia.
Oliwia westchnęła cicho, przyglądając
się pochylonym drzewom, gdzieniegdzie stykającym się z taflą wody. Widok był
bajeczny. Woda nawet nie drgnęła, odbijając w sobie nie tylko rośliny, ale
także błękitne niebo, po którym sunęły chmury. Liv nie potrafiła wykrztusić z
siebie ani słowa, oszołomiona pięknem tamtego miejsca. Odwróciła się do Marcina
z rozdziawionymi ustami.
Podkład muzyczny
Podkład muzyczny
- Natknąłem się na to wczoraj –
wyjaśnił z uśmieszkiem. – Wracałem z Sowiej Wieży i na dziedzińcu zobaczyłem
profesor Taflińską. Była bardzo zamyślona i jakby smutna. Chciałem do niej
podejść, ale zobaczyłem, co trzymała w dłoni i mnie zamurowało.
Liv pociągnęła go wzdłuż chodnika,
wsłuchana w jego opowieść.
- Zastanowiło mnie, po co jej
odtwarzacz MP4, skoro tutaj nic mugolskiego nie działa. No i poszedłem za nią.
Dotarłem aż do wejścia i praktycznie w ostatniej chwili przeszedłem przez
bramę, bo nie usłyszałem hasła. Prawie pozbyłem się kurtki przez cholerne
pnącza – zaśmiał się, pokazując plecy swojej skórzanej narzuty. – Ale udało mi
się. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że jestem pieprzony gapa i
zaliczyłem glebę przez cholerny korzeń.
Oliwia ryknęła śmiechem, który
potoczył się echem po parczku. Chwyciła się za brzuch i zgięła w pół,
chichocząc. Marcin ze zbolałą miną machnął ręką, mrucząc coś na kształt „Oj,
wiem”. Gdy dziewczyna się opanowała, kontynuował opowieść.
- Kinga przestraszyła się i mało
brakowało, a oberwałbym Petrificus Totalus. Całe szczęście powstrzymała
się w ostatniej chwili. Zrugała mnie jak prawdziwego pierwszaka, a później
zabrała na spacer i wytłumaczyła, dlaczego zabrała ze sobą odtwarzacz.
Przystanęli, a Liv spojrzała zdziwiona
na Marcina, który uśmiechał się od ucha do ucha.
- To najmniej magiczne miejsce w
obrębie całej Akademii, co równa się temu, że nie wariują tu mugolskie
urządzenia.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i
krzyknęła:
- Przecież to niemożliwe!
Chłopak uśmiechnął się przebiegle i
wyciągnął z kieszeni niewielkie urządzenie. Liv dopiero po chwili zorientowała
się, że to jej własny odtwarzacz, który zostawiła w samochodzie mamy, twierdząc
że i tak jej się nie przyda w Akademii. Malina musiał zgarnąć go, gdy zmierzali
na peron.
- Chcesz sama się przekonać?
Chłopak podał jej słuchawki, a sam
zaczął bawić się urządzeniem. Dziewczyna niepewnie wcisnęła do uszu sprzęt, gotowa
w każdej chwili go zerwać. Zdziwiona wsłuchiwała się w ciszę, którą nagle przerwała
jedna z jej ulubionych piosenek – „Youth” zespołu Daughter.
- Jejku! Nie wierzę!
Oliwia rzuciła się na szyję swojego
przyjaciela, dziękując mu bez końca. Muzyka była dla niej drugim oddechem,
zaraz po magii. Ubolewała nad brakiem takowej w szkole, a Marcin udostępnił jej
– całkiem przypadkiem, ale jednak – drogę do tego rodzaju magii.
- Jesteś genialny – powiedziała z
dumną, uśmiechając się do niego od ucha do ucha. Ruszyli dalej, obchodząc staw
dookoła. Później pomyśleli, że z chęcią odpoczęliby na słońcu, jednak trawa
była mokra od deszczu, który nawiedził Janowiec w nocy, a nie pomyśleli oni o
kocu. Oliwia zagryzła wargi.
- Poczekaj.
Podeszła do wyjątkowo dużego liścia
klonu z wyciągniętą różdżką. Pomyślała bowiem, że przetransmutowanie go w
niewielki kawałek folii nie powinno należeć do najcięższych zadań. Skupiła się
na zaklęciu… i nie wydarzyło się nic. Sapnęła ciężko.
- Nie opanowałam na tyle transmutacji,
żeby ingerować w strukturę rzeczy… - wyjaśniła, zbliżając się do chłopaka -
…jeszcze. Porozmawiam na ten temat z profesor Taflińską na dodatkowych
zajęciach. Muszę przecież jakoś wyprzedzić was materiałem.
Mówiąc to, Oliwia dźgnęła Malinę
między żebra, czym wywołała jego śmiech oraz dziki sprint tuż za nią.
Przyjaciele ganiali się po parku przez dziesięć minut. Wreszcie zasapany Marcin
powalił przyjaciółkę na trawę, przygważdżając ją do ziemi. Pochylił się nad
nią, całą roześmianą i zarumienioną. Oboje ciężko oddychali, szczęśliwi. Liv
opanowała emocje i zmęczenie, by zauważyć, w jaki sposób przygląda jej się
przyjaciel. Zamarła.
Chłopak bowiem lustrował jej twarz z
iskrzącymi oczyma, a jego wzrok co jakiś czas zatrzymywał się na jej rozwartych
ustach. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się, że dzielą ich milimetry.
Odwróciła głowę, zagryzając wargi, czym dała mu znać, żeby ją puścił.
Oboje wstali i otrzepali się z kurzu
oraz względnie z wilgoci. Dochodziło południe, więc postanowili wrócić na
obiad. W drodze powrotnej panowała cisza. Gdy doszli do przejścia, Marcin
chwycił ją za nadgarstek i odwrócił do siebie.
- Oliwia, posłuchaj, ja… nie potrafię
tego tak dłużej ukrywać.
- Malina… - zaprotestowała słabo Liv,
słaniając się na nogach. Wiedziała, co powie za kilka sekund jej przyjaciel,
lecz gdy to usłyszała, zachwiała się niebezpiecznie.
- Nie umiem dalej kochać cię w
ukryciu. Wybacz – dodał cichutko, puszczając jej rękę. – Musiałem to
powiedzieć.
Nim dziewczyna zdążyła zareagować,
brunet wyminął ją i zniknął na ścieżce prowadzącej do Akademii. Oliwia stała,
oszołomiona, nie mogąc ruszyć się z miejsca.
Podkład muzyczny
Podkład muzyczny
Już od dawna wiedziała, że jej
przyjaciel czuł do niej więcej niż ona do niego, jednak starała się nie dawać
mu sprzecznych znaków. Owszem, kochała go, lecz po tym wyznaniu przestała mieć
pewność, czy jak przyjaciela, czy jak kogoś więcej. Chłopak był dla niej
oparciem w trudnych chwilach i zawsze mogła na niego liczyć, jednak nie była
pewna, w jakiej postaci jest w stanie go zaakceptować w swoim życiu – tylko
przyjaciela, czy kogoś znacznie ważniejszego.
Powoli ruszyła w stronę zamku,
przyśpieszając z każdą sekundą, aż przeszła do biegu, a później sprintu. Biegła
jak szalona. Sama nie była pewna, kiedy przedarła się na dziedziniec, ani jakim
cudem dotarła do swojego pokoju, jednak rzuciła się na łóżko, spocona, zdyszana
i zaczęła płakać z bezsilności.
Tamtego popołudnia czuła się wyjątkowo
zagubiona nie tylko tam, w szkole jako uczennica, ale także w swoich uczuciach.
Słyszała pukanie do drzwi, ale
zignorowała je, gdyż w tamtym momencie potrzebowała samotności i ciszy, by na
spokojnie poukładać wszystko w głowie. Mimo że była upartą osobą, nie osiągnęła
tego celu. Była niczym dziecko bez różdżki we mgle. Analizowała swoje uczucia
tak, jakby czytała o czarnej magii.
Po kilku godzinach, gdy słońce chyliło
się ku zachodowi, dziewczyna zerwała się z mocnym postanowieniem, że porozmawia
z Marcinem. Podeszła do lustra i po kilku ruchach pędzla, szczotki i paru
kosmetyków ponownie wyglądała jak przedtem. Zrezygnowała jedynie z
krwistoczerwonej szminki. Nie chciała kusić przyjaciela. Narzuciła na ramiona
czerwony płaszcz, poprawiła wiązanie skórzanych kozaków i wyszła, trzaskając
drzwiami.
Była zdenerwowana.
Szła, skręcając gwałtownie to w prawo,
to w lewo, zmierzając do skrzydła, w którym mieszkały Dzieci Lucyfera.
Spodziewała się znaleźć tam Marcina. Przemierzyła stosunkowo długą drogę w
bardzo krótkim czasie, lecz dopiero gdy stanęła przed drzwiami zorientowała
się, jaki popełniła błąd.
Nie
mogła tam wejść bez pozwolenia któregoś z uczniów, których Opiekunem był
Lucyfer.
Rozejrzała
się bezradnie. Była w jednej z wyższych części zamku, a wszystkie pozostałe
„punkty”, które miała zamiar odwiedzić w razie gdyby Marcina nie było w pokoju,
znajdowały się na niższych kondygnacjach, co równało się temu, że dorwanie
któregoś z Dzieci Lucyfera graniczyło z cudem. Spojrzała w stronę wejścia,
licząc że może ktoś się pojawi, jednak były to płonne nadzieje. Z góry patrzył
na nią potężny anioł, dzierżący w dłoni czarne ostrze. Odwróciła wzrok.
Powoli,
lecz zdecydowanie, zostawiła w tyle Lucyfera i jego przerażającą podobiznę. Nie
obracała się.
Uciekła.
Zeszła
niżej, na trzecie piętro, mijając po drodze uczniów i nauczycieli. Nie
rozglądała się, szła przed siebie, kierując się do biblioteki, w okolice Działu
Zakazanego. Marcin bowiem ostatnimi czasy wspominał coś o tworzeniu
interesujących wywarów, jednak nie mógł znaleźć na nie przepisu. Myślał głównie
o Felix Felicis, lecz także o Eliksir Słodkiego Snu dla jego znajomego,
Mikołaja, gdyż chłopak miał niesamowite problemy ze snem. Nie dość, że nie mógł
zasnąć, to gdy już to zrobił, miał koszmary, z których budził się z
przeraźliwym wrzaskiem. Malina, gołębie serce z nie koniecznie dużymi
umiejętnościami do przyrządzania eliksirów, prosił Oliwię o pomoc, jednak
dziewczyna nie miała przepisów, dlatego jej przyjaciel zobowiązał się do
znalezienia ich.
Dziewczyna
w bibliotece jednak nie zastała czarnowłosego Dziecka Lucyfera, za to obdarzyła
marnym uśmiechem Rozalię, rozłożoną pod oknem w jednym z wielu wygodnych
foteli. Tamtego dnia miała na głowie burzę rudych loków, w które wplątały się
malutkie cząsteczki kurzu z opasłych tomów na temat wilkołactwa. Jej zielone
oczy błysnęły zainteresowaniem, gdy Liv przysiadła naprzeciw niej.
-
Płakałaś - stwierdziła powoli, odkładając pióro do kałamarza.
Czarnowłosą
zdziwił fakt, że tak łatwo można było zauważyć, że coś jest nie tak. Mimo że
nie miała zamiaru mieszać kogokolwiek w całą tą sytuację, wygadała się Rozalii,
która cierpliwie słuchała. Po chwili odłożyła kawałek pergaminu na stół i
zapytała wprost:
- I
co mu powiesz?
Oliwia
zamarła.
-
Powiem mu, że potrzebuję czasu, żeby się zastanowić, ale dalej szanuję go jako
przyjaciela.
Nim
zdążyła cokolwiek dodać, Roza oznajmiła jej, że
przed kilkunastoma minutami minęła Marcina w drzwiach
prowadzących na dziedziniec, bo wracała z Sowiej Wieży. Zanim ruda podniosła
się z miejsca, jej przyjaciółka była już w połowie schodów prowadzących na
drugie piętro. Nie biegła po nich, ona wręcz frunęła, niesiona na skrzydłach
pewności. Po drodze minęła zdziwioną profesor Taflińską, wychodzącą z gabinetu,
która zawołała ją kilka razy, jednak to się nie liczyło
Wiedziała,
gdzie szukać Maliny.
Wystrzeliła
na dziedziniec i przecięła go trzeba susami niczym strzała. Zbiegła dróżką w
stronę parku i wbiegła w jego początkową część. Gdy z daleka ujrzała wejście z
żywopłotu, będąc pięć czy sześć kroków od nich, mruknęła cicho hasło. Ledwo się
rozstąpiły, Oliwia już miała je za sobą. Gdy jednak dotarła do stawu,
rozejrzała się bezradnie.
Marcina
tam nie było.
Dziewczyna
zrezygnowana opadła z sił i usiadła na chodniczku. Patrzyła tępo w wodę,
odbijającą zachód słońca. Przypomniała sobie, że po parku są rozstawione
latarnie i naszła ją bolesna myśl, że piękno tego miejsca chciałaby podziwiać z
kimś.
Nim
jednak w jej głowie uformowało się zdanie "Jestem tutaj sama", ciszę
zakłócił szelest liści. Nie był on naturalny. Oliwia zerwała się z miejsca,
jednak nim zdążyła chwycić w dłonie różdżkę, usłyszała świst i krótkie:
- Crucio!
Jedyną
rzeczą, jaka wypełniła jej mózg, był przeraźliwy ból. Słyszała gdzieś na
pograniczu świadomości śmiech szaleńca, zwielokrotniony. Nie wiedziała, czy
była to prawda czy wytwór jej wyobraźni pod wpływem zaklęcia. Padła na ziemię i
zaczęła się wić, jęcząc z bólu. Jej oprawca cofnął na chwilę urok i kucnął przy
niej, odgarniając jej włosy z czoła zalanego potem.
-
Twoi rodzice byliby tacy dumni - wyszeptał jej do ucha, muskając wargami
chrząstkę. Dziewczyna zadrżała z obrzydzenia, a po chwili ponownie z bólu, gdyż
chłopak kontynuował zaklęcie. Oliwia była już na skraju świadomości. Wiedziała,
że za chwilę zemdleje z wyczerpania.
Nagle
wszystko ustało.
Do
jej świadomości dotarło kilka błysków światła, okrzyk przerażenia, a później
cisza. Ostatnim, co zapamiętała, była zmartwiona twarz Teodora Notta oraz Kingi
Taflińskiej. Po chwili odpłynęła w błogi stan zawieszenia.
_______________________________
Jeeeest.
01:01 ale wstawione. Cieszmy się.
Rozdział
zbetowany.
Wreszcie jakaś akcja :D Zdecydowanie: Lubię to!
OdpowiedzUsuńWreszcie, dziękuje xD Nie mogłam się rozkręcić ;P
Usuń