29 marca 2015

Rozdział 5

Mijały dni, a Oliwia niepokoiła się coraz bardziej. Mając w głowie ostrzeżenie dyrektora szkoły, dziewczyna wzmogła swoją czujność i zaczęła po tygodniu zauważać coraz więcej nietypowych sytuacji.
Pierwsza z nich przydarzyła się na lekcji transmutacji, gdy jako pierwsza przemieniła kolor piórka z białego na czerwony. Kinga pochwaliła ją głośno przy klasach Gabriela i Lucyfera.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i odpowiedziała na gratulacje Daniela lekkim uśmiechem. Gdy jednak odwróciła się, by odnaleźć wzrokiem Marcina, napotkała wyjątkowo wrogi grymas na twarzy jednego z uczniów. Zakłopotana odwróciła się i zacisnęła dłoń na różdżce, jednak nie nastąpił żaden atak ze strony ucznia. Przez resztę lekcji nie była w stanie skupić się na wykładzie profesor Taflińskiej. Nie umknęło to Danielowi, który okazał się być świetnym obserwatorem.
- Co jest? - szepnął, kiedy nauczycielka pochylała się nad uczniem po drugiej stronie klasy.
- Nic takiego - odparła Oliwia, wzdychając i skupiając się na kolejnym piórku.
- Widzę, że coś się stało - mruknął natarczywie blondyn, zaciskając zęby. Gdy nie dostał odpowiedzi, pokręcił głową i dorzucił:
- Jakby co, to jestem i słucham.
Następnym niepokojącym wydarzeniem była przyciszona rozmowa pewnych uczniów na korytarzu. Liv nie należała do osób, które podsłuchiwały, jednak strzępki, które do niej dotarły, zaniepokoiły ją na tyle, że przyśpieszyła zdecydowanie kroku.
- Trzeba ją wyeliminować...
-... jej ojciec też ma swoje na koncie...
Pomimo tych dwóch dziwnych sytuacji, reszta czasu, spędzona w Akademii, płynęła Oliwii wybornie. Tak jak spodziewała się profesor Taflińska, Lestowska miała talent do transmutacji, dlatego już po pierwszych trzech lekcjach Kinga zaproponowała jej zajęcia dodatkowe, obejmujące także transmutację animagiczną. Była to dla niej wielka szansa na dobry start później, gdyż w przyszłości marzyła o pracy w Mungu. Transmutacja, eliksiry i zielarstwo to były przedmioty dla niej najważniejsze. Marcin, który zaaklimatyzował się o wiele szybciej niż jego przyjaciółka, zaśmiewał się, że przez jej ciągłe siedzenie z nosem w książkach omija ją prawdziwa zabawa. Z jednej strony chłopak miał trochę racji, bowiem Liv przesiadywała wieczorami nad różnymi wypracowaniami i zaklęciami, z drugiej jednak - z kim miała wychodzić?
To był jej drugi problem. Praktycznie nie miała do kogo się odezwać. Oczywiście pomijając swoich przyjaciół spoza szkoły. Oprócz Maliny i Rozy miała tylko Daniela, który zresztą wydawał się jej podejrzany. Ciągle gdzieś znikał, nie bywało go na niektórych lekcjach. Jednak gdy Oliwia zagadnęła o to, zrobił się niespokojny i odpowiedział, że był u ich wychowawcy. Nie było to jednak możliwe, bo w czasie gdy nie było go na lekcjach, profesor Pieniński prowadził zajęcia trzecioklasistów.
Oczywiście nawiązała podstawowe kontakty z Dziećmi Gabriela, jednak nigdy do tamtego momentu nie znalazła kogoś innego, z kim mogłaby się zaprzyjaźnić. Wszyscy uczniowie spod skrzydeł innych Opiekunów patrzyli na nich z wyjątkową pogardą, czasem współczuciem. Nie wiedzieli o tym, co czasami wyprawiało się na lekcjach. Sama Oliwia nie mogła w to uwierzyć po tylu opowiadaniach o słabości magicznej Dzieci Gabriela.
Najdziwniejsza sytuacja, jaka ją spotkała, przydarzyła się w poniedziałek rano, tuż przed jej wyjściem na śniadanie, w Sali Pokojowej Gabriela. Było to duże pomieszczenie dla wszystkich roczników, gdzie można było usiąść i porozmawiać, pograć w Eksplodującego Durnia, szachy czarodziejów albo bardzo znaną wśród polskich czarodziei zabawę – Małego Jasia. Pod ścianami stały komody, nad dwoma z nich wisiały gabloty, a w nich tkwiły miecz oraz tarcza. Na środku stały cztery kanapy pięcioosobowe, tworzące dużą przestrzeń, w której wtedy stali dwaj chłopacy. Jeden z nich był pierwszorocznym, jak pamiętała Liv. Zaniepokojona coraz większym tłumkiem, zbliżyła się do dwójki chłopaków. Drugi z nich był na trzecim roku nauki, tak bowiem wynikało z ukradkowych szeptów niewielkiego tłumu.
- Idioto, to był mój certyfikat! Jak mogłeś go spalić, ty cholerna, ruska szlamo! – wrzeszczał starszy, pochylając się niebezpiecznie w stronę wysokiego aczkolwiek wiotkiego pierwszaka. Jego ręka zbliżała się ukradkiem do kieszeni, z której wystawała różdżka.
- Przepraszam, nie miałem tego na celu… - odpowiedział brunet z silnym, rosyjskim akcentem, tak mocnym, że Oliwia potrzebowała chwili, żeby go zrozumieć.
- I co mi po twoim gównianym „przepraszam”? – wysyczał młodzieniec, zbliżając się o krok do drugiego. – Może jakbyś mniej popijał, mój certyfikat leżałby tutaj nietknięty!
Nagle znikąd pojawił się przy jej boku Daniel, z ręką zaciśniętą na różdżce. Oliwia spojrzała na niego i szeptem zapytała:
- Co jest grane?
Gdy usłyszała całą historyjkę, gotowa była działać.
- To nie jest moja wina…
- Nie twoja wina?! – To zdanie było niczym alarm ostrzegawczy. Chłopak tracił nad sobą panowanie. – Nie twoja wina! Zatem „nie moją winą” będzie pozbywanie się pozostałości po ruskich zaborach!
Nim ktokolwiek zdążył drgnąć, starszy wyciągnął różdżkę i uderzył w bruneta wyjątkowo mocną Drętwotą. Skąd Liv wiedziała o sile zaklęcia? Od Daniela, który w ostatniej chwili osłonił pierwszoroczniaka magiczną tarczą. Blondyn wskoczył między zwaśnionych, wyciągając różdżkę w stronę atakującego i mrucząc:
- Ani kroku dalej.
Zabrzmiało to na tyle złowrogo, że otrzeźwiło trzecioklasistę, który wyprostował się i spojrzał dumnie na Rosjanina, który stał w miejscu, zdezorientowany.
- Mnie przynajmniej nie trzeba ratować, za przeproszeniem, dupy.
Ta kropla przelała czarę goryczy. Młodszy wyciągnął różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęcia, jednak Liv była szybsza.
- Expelliarmus!
Chłopak zachwiał się niebezpiecznie, kiedy obserwował lot jego różdżki, która wylądowała w dłoniach brunetki. Zaległa niesamowita cisza. Wszyscy czekali w napięciu na dalsze wydarzenia. Wiedzieli bowiem, że jeśli w grę wchodziły różdżki, mało kto miał odwagę się wtrącać. A w takim pojedynku, jak ten na który się zapowiadało, miałoby uczestniczyć czterech młodych czarodziei.
- Na co ci to, chłopie? – zwrócił się do starszego Daniel. – Kopię dostaniesz bez większego problemu. Dzieciakowi przytrafiła się wpadka, na Merlina, jak każdemu z nas!
Opuścił lekko różdżkę, pokazując, że nie ma złych zamiarów, jednak zacisnął mocniej palce, gdy usłyszał:
- Pieprzony Rosjanin nie będzie demolował tej szkoły swoim spaczonym przez alkohol umysłem.
Blondyn opanował się. Oliwia już nie.
- Silencio – warknęła stanowczo, celując urokiem w trzecioklasistę. – Jestem uczulona na gadanie głupot – dodała, po czym ruszyła w kierunku drzwi, jednocześnie ukradkiem unosząc swoją tarczę. Gdy usłyszała świst Furnunculusa, jedynie ją wzmocniła. Kiedy odczuła dotkliwie uderzenie, pogratulowała sobie w myślach tak mocnego Protego. Nie spodziewała się ciosu wartego niejednego wybitnego czarodzieja.
Nim się obróciła z zamiarem bronienia się przed ewentualnym atakiem, Daniel huknął zaklęciem tak mocnym, że trzecioklasista wylądował na regale z książkami, które rozsypały się po podłodze. Chłopak patrzył zdezorientowany, zerkając zamglonymi oczami to na dziewczynę, to na blondyna. Oliwia otrząsnęła się z pierwszego szoku, przedarła się przez niewielki tłumek, chwyciła pod rękę swojego znajomego i Rosjanina, i praktycznie wypchnęła ich na korytarz.
Gdy zatrzasnęła za sobą drzwi, odwróciła się do nich na pięcie.
- Zdurnieliście już do końca?! – wydarła się, zaciskając palce na drewienku różdżki. Zdezorientowany Rosjanin spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Jesteśmy w tej szkole siódmy dzień. Naprawdę macie ochotę wylecieć z niej tak szybko, jak szybko się tu dostaliście? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ty – zwróciła się do bruneta – mogłeś zwyczajnie uważać co robisz i nie atakować tego idioty, na skarpety Merlina! Rozumiem, że usłyszenie że jest się szlamą i alkoholikiem boli, ale atakowanie go było największą głupotą tego świata. A ty – odwróciła się do Daniela – nie musiałeś przyprawiać go o wstrząs mózgu! Mogłeś go zabić! Chcesz mieć na sumieniu jego zdrowie albo życie?!
Zapadła cisza. Liv ciężko oddychała, patrząc to na skruszonego Rosjanina, to na zdziwionego blondyna. Uspokoiła się nieco i westchnęła ciężko.
- Masz trochę racji… - przyznali cicho. Oliwia pokręciła tylko głową.
- Jak się nazywasz? – zwróciła się do bruneta, który zszokowany poderwał spojrzenie.
- Demków. Adam Demków.

Podkład muzyczny

Od tamtego czasu chłopak zaprzyjaźnił się z dziewczyną, jednak nie tak jak z jej przyjacielem. Daniel i Adam zdecydowanie stali się najlepszymi kumplami.
Oliwia zaś analizowała to wszystko i wyciągnęła z całej tej sytuacji kilka faktów.
Po pierwsze, potwierdziło się zdanie Rozalii na temat ogromnej siły Dzieci Gabriela. Poczuła to na swojej tarczy, jeszcze jednym dowodem było to, z jaką mocą uderzył jej znajomy. Czerwony promień podpowiedział Lestowskiej, że chłopak użył najzwyklejszej Drętwoty, jednak nigdy przedtem dziewczyna nie widziała takich skutków zaklęcia. Wywnioskowała przez to, że w to zaklęcie włożono niesamowite pokłady siły. Dla nich, pierwszoklasistów, najzwyklejszy Expelliarmus powinien być wyczerpujący. A Daniel miał się całkiem nieźle po tym krótkim pojedynku.
Po drugie, zdziwiło ją to, jak nietolerancyjny okazał się trzecioklasista. Dawno bowiem nie słyszała słowa „szlama” w odniesieniu do osób pochodzących z niemagicznych rodzin. Myślała, że takie przypadki po śmierci Voldemorta praktycznie się nie zdarzały, jednak po reakcji reszty uczniów, a właściwie braku takowej, zrozumiała, że wcale tak nie jest.
Trzecią niepokojącą sprawą były plotki na temat Demkowa. Uczniowie bowiem byli coraz bardziej zaniepokojeni rzekomym pijaństwem Rosjanina. Oliwia nie mogła w to po prostu uwierzyć. Owszem, znała stereotypy i tak dalej, jednak nie mieściło jej się w głowie, że w Akademii one również panują.
Zeszła do Dziennej Sali, prawie identycznej jak Sala Wieczorowa, jednak nieznacznie mniejszej. Usiadła cicho na pustym miejscu obok Marcina i zerknęła w górę, wypatrując swojej sowy. Tamtego dnia oczekiwała odpowiedzi od swoich rodziców. Malina, zawsze radosny, przygarnął do siebie Oliwię i zwichrzył jej fryzurę.
- Mała, bez obaw. Twoi rodzice nie są aż tacy straszni – wymruczał jej do ucha, czując że dziewczyna cała drży. Pogłaskał ją po plecach.
- Chyba nie znasz mojego ojca – powiedziała z goryczą Liv, odsuwając się na swoje miejsce i nakładając na talerz trochę wyglądającej smakowicie jajecznicy oraz tost, jeszcze ciepły. Gdy ujrzała lecącą w jej stronę Mersi, rzuciła widelec i wyprostowała się niczym struna, czekając aż sowa usiądzie na oparciu jej krzesła. Do nóżki miała przywiązaną kopertę z pieczęcią jej ojca. Sparaliżowana Oliwia dała sówce kawałek tosta i odebrała swoją wiadomość. Otworzyła ją drżącymi rękoma.

04.09.2013r.,Gdańsk
Oliwio!
Gratulujemy Ci, córeczko! Pomimo tego, że spodziewaliśmy się raczej, że jesteś Dzieckiem Lucyfera lub Raguela, wciąż jesteśmy z Ciebie dumni. Nie zwracaj uwagi na to, co o was mówią, ważne jest to, co sama wiesz o sobie.
Wraz z Twoją mamą postanowiliśmy przekazać Ci pewne poufne informacje. Uważaj, żeby nikomu ich nie przekazać.
W pobliżu Janowca znowu doszło do ataku czarodzieja tym nieznanym zaklęciem. Ponownie wymordowano całą wioskę mugolską. I po raz kolejny nie potrafimy odtworzyć uroku. Dlatego bardzo Cię prosimy – ogranicz wizyty w Małej Czarownicy do minimum. Nigdy nie wiadomo, kiedy ani gdzie ten szaleniec zaatakuje…
Napisz nam, jak przebiegają Twoje zajęcia, jesteśmy ciekawi, który przedmiot Cię pociąga i jaką wybierzesz specjalizację. I jeśli możesz, przekaż profesorowi Pienińskiemu serdeczne pozdrowienia od Twojej mamy.
Jesteśmy z Ciebie bardzo dumni.
Tata i Mama

Z dziewczyny zeszło powietrze. List był pisany ręką jej ojca, więc musiał zgadzać się z całą jego treścią. Wszystkie zmartwienia dotyczące reakcji jej rodziców wyparowały, a dziewczyna momentalnie spojrzała na sytuację przez różowe okulary. Rodzice zaakceptowali ją taką, jaką była. Marcin nie musiał pytać, co było w liście – widział to po jej świecących się oczach. Jako że była niedziela, chłopak postanowił zabrać Oliwię na mały spacer granicą Akademii. Dziewczyna zgodziła się bez chwili wahania, pomyślała, ze to będzie dobry pomysł po stresującym poranku.
Wróciła na chwilę do swojego pokoju, narzuciła na szarą koszulkę swój ulubiony, czerwony płaszczyk. Przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła promieniście, kładąc otwarty list oparty o pozytywkę jak wyjętą z poprzedniego wieku, z porcelanową baletnicą w środku. Poprawiła wiązanie jej beżowych trzewików i wyszła ze swojego pokoju.
Przed wejściem czekał już Marcin w jego ukochanej, skórzanej kurtce, już nieco znoszonej. Oliwia odnotowała w myślach, żeby na święta sprawić mu nową. Chłopak wziął ja pod rękę i spokojnym krokiem wyszli na dziedziniec, a później skręcili w prawo, do parku. Wędrowali chodnikiem, aż doszli do dużej, żelaznej bramy, prowadzącej w głąb labiryntu drzew. Malina spojrzał na swoją towarzyszkę i pociągnął ją za sobą, pewnym krokiem sunąc między jesiennymi kolorami roślin. Robił to nadzwyczaj pewnie.
- Byłeś tu!  - stwierdziła dziewczyna, sprawdzając czy pęd powietrza nie pozbawił ją kaptura. Marcin tylko się uśmiechnął.
W końcu dotarli do ślepego zaułka. Stanęli przed żywopłotem, wyrośniętym na około trzy metry, i zagradzającym całą ścieżkę. Liv pokręciła głową i spojrzała na swojego przyjaciela.
- I co teraz?
- Magic, keep the streets empty for me – powiedział chłopak, trzymając różdżkę wyciągniętą w stronę zielska. Nim Oliwia pomyślała o wyśmianiu go, żywopłot ustąpił im miejsca.
Dziewczyna nie odezwała się słowem, kiedy Malina poprosił ją o zamknięcie oczu, tylko zwyczajnie go usłuchała. Ufała mu bez granic. Po tylu latach przyjaźni znali się na wylot i wiedzieli, że jedno drugiemu nie zrobi krzywdy. Chłopak chwycił ją za ramiona i popchnął delikatnie naprzód, a później lekko w lewo. Stanął za nią i wyszeptał:
- Teraz możesz patrzeć, Czerwony Kapturku.
Otworzyła oczy i zamarła.
Stali przed stawem, na środku którego pyszniła się niewielka wysepka zieleni, pomimo tego, że jesień panowała w Polsce bez względu na datę jej prawidłowego przyjścia.
Oliwia westchnęła cicho, przyglądając się pochylonym drzewom, gdzieniegdzie stykającym się z taflą wody. Widok był bajeczny. Woda nawet nie drgnęła, odbijając w sobie nie tylko rośliny, ale także błękitne niebo, po którym sunęły chmury. Liv nie potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa, oszołomiona pięknem tamtego miejsca. Odwróciła się do Marcina z rozdziawionymi ustami.

Podkład muzyczny

- Natknąłem się na to wczoraj – wyjaśnił z uśmieszkiem. – Wracałem z Sowiej Wieży i na dziedzińcu zobaczyłem profesor Taflińską. Była bardzo zamyślona i jakby smutna. Chciałem do niej podejść, ale zobaczyłem, co trzymała w dłoni i mnie zamurowało.
Liv pociągnęła go wzdłuż chodnika, wsłuchana w jego opowieść.
- Zastanowiło mnie, po co jej odtwarzacz MP4, skoro tutaj nic mugolskiego nie działa. No i poszedłem za nią. Dotarłem aż do wejścia i praktycznie w ostatniej chwili przeszedłem przez bramę, bo nie usłyszałem hasła. Prawie pozbyłem się kurtki przez cholerne pnącza – zaśmiał się, pokazując plecy swojej skórzanej narzuty. – Ale udało mi się. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że jestem pieprzony gapa i zaliczyłem glebę przez cholerny korzeń.
Oliwia ryknęła śmiechem, który potoczył się echem po parczku. Chwyciła się za brzuch i zgięła w pół, chichocząc. Marcin ze zbolałą miną machnął ręką, mrucząc coś na kształt „Oj, wiem”. Gdy dziewczyna się opanowała, kontynuował opowieść.
- Kinga przestraszyła się i mało brakowało, a oberwałbym Petrificus Totalus. Całe szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili. Zrugała mnie jak prawdziwego pierwszaka, a później zabrała na spacer i wytłumaczyła, dlaczego zabrała ze sobą odtwarzacz.
Przystanęli, a Liv spojrzała zdziwiona na Marcina, który uśmiechał się od ucha do ucha.
- To najmniej magiczne miejsce w obrębie całej Akademii, co równa się temu, że nie wariują tu mugolskie urządzenia.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i krzyknęła:
- Przecież to niemożliwe!
Chłopak uśmiechnął się przebiegle i wyciągnął z kieszeni niewielkie urządzenie. Liv dopiero po chwili zorientowała się, że to jej własny odtwarzacz, który zostawiła w samochodzie mamy, twierdząc że i tak jej się nie przyda w Akademii. Malina musiał zgarnąć go, gdy zmierzali na peron.
- Chcesz sama się przekonać?
Chłopak podał jej słuchawki, a sam zaczął bawić się urządzeniem. Dziewczyna niepewnie wcisnęła do uszu sprzęt, gotowa w każdej chwili go zerwać. Zdziwiona wsłuchiwała się w ciszę, którą nagle przerwała jedna z jej ulubionych piosenek – „Youth” zespołu Daughter.
- Jejku! Nie wierzę!
Oliwia rzuciła się na szyję swojego przyjaciela, dziękując mu bez końca. Muzyka była dla niej drugim oddechem, zaraz po magii. Ubolewała nad brakiem takowej w szkole, a Marcin udostępnił jej – całkiem przypadkiem, ale jednak – drogę do tego rodzaju magii.
- Jesteś genialny – powiedziała z dumną, uśmiechając się do niego od ucha do ucha. Ruszyli dalej, obchodząc staw dookoła. Później pomyśleli, że z chęcią odpoczęliby na słońcu, jednak trawa była mokra od deszczu, który nawiedził Janowiec w nocy, a nie pomyśleli oni o kocu. Oliwia zagryzła wargi.
- Poczekaj.
Podeszła do wyjątkowo dużego liścia klonu z wyciągniętą różdżką. Pomyślała bowiem, że przetransmutowanie go w niewielki kawałek folii nie powinno należeć do najcięższych zadań. Skupiła się na zaklęciu… i nie wydarzyło się nic. Sapnęła ciężko.
- Nie opanowałam na tyle transmutacji, żeby ingerować w strukturę rzeczy… - wyjaśniła, zbliżając się do chłopaka - …jeszcze. Porozmawiam na ten temat z profesor Taflińską na dodatkowych zajęciach. Muszę przecież jakoś wyprzedzić was materiałem.
Mówiąc to, Oliwia dźgnęła Malinę między żebra, czym wywołała jego śmiech oraz dziki sprint tuż za nią. Przyjaciele ganiali się po parku przez dziesięć minut. Wreszcie zasapany Marcin powalił przyjaciółkę na trawę, przygważdżając ją do ziemi. Pochylił się nad nią, całą roześmianą i zarumienioną. Oboje ciężko oddychali, szczęśliwi. Liv opanowała emocje i zmęczenie, by zauważyć, w jaki sposób przygląda jej się przyjaciel. Zamarła.
Chłopak bowiem lustrował jej twarz z iskrzącymi oczyma, a jego wzrok co jakiś czas zatrzymywał się na jej rozwartych ustach. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się, że dzielą ich milimetry. Odwróciła głowę, zagryzając wargi, czym dała mu znać, żeby ją puścił.
Oboje wstali i otrzepali się z kurzu oraz względnie z wilgoci. Dochodziło południe, więc postanowili wrócić na obiad. W drodze powrotnej panowała cisza. Gdy doszli do przejścia, Marcin chwycił ją za nadgarstek i odwrócił do siebie.
- Oliwia, posłuchaj, ja… nie potrafię tego tak dłużej ukrywać.
- Malina… - zaprotestowała słabo Liv, słaniając się na nogach. Wiedziała, co powie za kilka sekund jej przyjaciel, lecz gdy to usłyszała, zachwiała się niebezpiecznie.
- Nie umiem dalej kochać cię w ukryciu. Wybacz – dodał cichutko, puszczając jej rękę. – Musiałem to powiedzieć.
Nim dziewczyna zdążyła zareagować, brunet wyminął ją i zniknął na ścieżce prowadzącej do Akademii. Oliwia stała, oszołomiona, nie mogąc ruszyć się z miejsca.

Podkład muzyczny

Już od dawna wiedziała, że jej przyjaciel czuł do niej więcej niż ona do niego, jednak starała się nie dawać mu sprzecznych znaków. Owszem, kochała go, lecz po tym wyznaniu przestała mieć pewność, czy jak przyjaciela, czy jak kogoś więcej. Chłopak był dla niej oparciem w trudnych chwilach i zawsze mogła na niego liczyć, jednak nie była pewna, w jakiej postaci jest w stanie go zaakceptować w swoim życiu – tylko przyjaciela, czy kogoś znacznie ważniejszego.
Powoli ruszyła w stronę zamku, przyśpieszając z każdą sekundą, aż przeszła do biegu, a później sprintu. Biegła jak szalona. Sama nie była pewna, kiedy przedarła się na dziedziniec, ani jakim cudem dotarła do swojego pokoju, jednak rzuciła się na łóżko, spocona, zdyszana i zaczęła płakać z bezsilności.
Tamtego popołudnia czuła się wyjątkowo zagubiona nie tylko tam, w szkole jako uczennica, ale także w swoich uczuciach.
Słyszała pukanie do drzwi, ale zignorowała je, gdyż w tamtym momencie potrzebowała samotności i ciszy, by na spokojnie poukładać wszystko w głowie. Mimo że była upartą osobą, nie osiągnęła tego celu. Była niczym dziecko bez różdżki we mgle. Analizowała swoje uczucia tak, jakby czytała o czarnej magii.
Po kilku godzinach, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, dziewczyna zerwała się z mocnym postanowieniem, że porozmawia z Marcinem. Podeszła do lustra i po kilku ruchach pędzla, szczotki i paru kosmetyków ponownie wyglądała jak przedtem. Zrezygnowała jedynie z krwistoczerwonej szminki. Nie chciała kusić przyjaciela. Narzuciła na ramiona czerwony płaszcz, poprawiła wiązanie skórzanych kozaków i wyszła, trzaskając drzwiami.
Była zdenerwowana.
Szła, skręcając gwałtownie to w prawo, to w lewo, zmierzając do skrzydła, w którym mieszkały Dzieci Lucyfera. Spodziewała się znaleźć tam Marcina. Przemierzyła stosunkowo długą drogę w bardzo krótkim czasie, lecz dopiero gdy stanęła przed drzwiami zorientowała się, jaki popełniła błąd.
Nie mogła tam wejść bez pozwolenia któregoś z uczniów, których Opiekunem był Lucyfer.
Rozejrzała się bezradnie. Była w jednej z wyższych części zamku, a wszystkie pozostałe „punkty”, które miała zamiar odwiedzić w razie gdyby Marcina nie było w pokoju, znajdowały się na niższych kondygnacjach, co równało się temu, że dorwanie któregoś z Dzieci Lucyfera graniczyło z cudem. Spojrzała w stronę wejścia, licząc że może ktoś się pojawi, jednak były to płonne nadzieje. Z góry patrzył na nią potężny anioł, dzierżący w dłoni czarne ostrze. Odwróciła wzrok.
Powoli, lecz zdecydowanie, zostawiła w tyle Lucyfera i jego przerażającą podobiznę. Nie obracała się.
Uciekła.
Zeszła niżej, na trzecie piętro, mijając po drodze uczniów i nauczycieli. Nie rozglądała się, szła przed siebie, kierując się do biblioteki, w okolice Działu Zakazanego. Marcin bowiem ostatnimi czasy wspominał coś o tworzeniu interesujących wywarów, jednak nie mógł znaleźć na nie przepisu. Myślał głównie o Felix Felicis, lecz także o Eliksir Słodkiego Snu dla jego znajomego, Mikołaja, gdyż chłopak miał niesamowite problemy ze snem. Nie dość, że nie mógł zasnąć, to gdy już to zrobił, miał koszmary, z których budził się z przeraźliwym wrzaskiem. Malina, gołębie serce z nie koniecznie dużymi umiejętnościami do przyrządzania eliksirów, prosił Oliwię o pomoc, jednak dziewczyna nie miała przepisów, dlatego jej przyjaciel zobowiązał się do znalezienia ich. 
Dziewczyna w bibliotece jednak nie zastała czarnowłosego Dziecka Lucyfera, za to obdarzyła marnym uśmiechem Rozalię, rozłożoną pod oknem w jednym z wielu wygodnych foteli. Tamtego dnia miała na głowie burzę rudych loków, w które wplątały się malutkie cząsteczki kurzu z opasłych tomów na temat wilkołactwa. Jej zielone oczy błysnęły zainteresowaniem, gdy Liv przysiadła naprzeciw niej.
- Płakałaś - stwierdziła powoli, odkładając pióro do kałamarza. 
Czarnowłosą zdziwił fakt, że tak łatwo można było zauważyć, że coś jest nie tak. Mimo że nie miała zamiaru mieszać kogokolwiek w całą tą sytuację, wygadała się Rozalii, która cierpliwie słuchała. Po chwili odłożyła kawałek pergaminu na stół i zapytała wprost:
- I co mu powiesz?
Oliwia zamarła.
- Powiem mu, że potrzebuję czasu, żeby się zastanowić, ale dalej szanuję go jako przyjaciela.
Nim zdążyła cokolwiek dodać, Roza oznajmiła jej, że przed kilkunastoma minutami minęła Marcina w drzwiach prowadzących na dziedziniec, bo wracała z Sowiej Wieży. Zanim ruda podniosła się z miejsca, jej przyjaciółka była już w połowie schodów prowadzących na drugie piętro. Nie biegła po nich, ona wręcz frunęła, niesiona na skrzydłach pewności. Po drodze minęła zdziwioną profesor Taflińską, wychodzącą z gabinetu, która zawołała ją kilka razy, jednak to się nie liczyło
Wiedziała, gdzie szukać Maliny.
Wystrzeliła na dziedziniec i przecięła go trzeba susami niczym strzała. Zbiegła dróżką w stronę parku i wbiegła w jego początkową część. Gdy z daleka ujrzała wejście z żywopłotu, będąc pięć czy sześć kroków od nich, mruknęła cicho hasło. Ledwo się rozstąpiły, Oliwia już miała je za sobą. Gdy jednak dotarła do stawu, rozejrzała się bezradnie.
Marcina tam nie było.


Dziewczyna zrezygnowana opadła z sił i usiadła na chodniczku. Patrzyła tępo w wodę, odbijającą zachód słońca. Przypomniała sobie, że po parku są rozstawione latarnie i naszła ją bolesna myśl, że piękno tego miejsca chciałaby podziwiać z kimś. 
Nim jednak w jej głowie uformowało się zdanie "Jestem tutaj sama", ciszę zakłócił szelest liści. Nie był on naturalny. Oliwia zerwała się z miejsca, jednak nim zdążyła chwycić w dłonie różdżkę, usłyszała świst i krótkie:
Crucio!
Jedyną rzeczą, jaka wypełniła jej mózg, był przeraźliwy ból. Słyszała gdzieś na pograniczu świadomości śmiech szaleńca, zwielokrotniony. Nie wiedziała, czy była to prawda czy wytwór jej wyobraźni pod wpływem zaklęcia. Padła na ziemię i zaczęła się wić, jęcząc z bólu. Jej oprawca cofnął na chwilę urok i kucnął przy niej, odgarniając jej włosy z czoła zalanego potem.
- Twoi rodzice byliby tacy dumni - wyszeptał jej do ucha, muskając wargami chrząstkę. Dziewczyna zadrżała z obrzydzenia, a po chwili ponownie z bólu, gdyż chłopak kontynuował zaklęcie. Oliwia była już na skraju świadomości. Wiedziała, że za chwilę zemdleje z wyczerpania.
Nagle wszystko ustało.
Do jej świadomości dotarło kilka błysków światła, okrzyk przerażenia, a później cisza. Ostatnim, co zapamiętała, była zmartwiona twarz Teodora Notta oraz Kingi Taflińskiej. Po chwili odpłynęła w błogi stan zawieszenia. 

_______________________________
Jeeeest. 01:01 ale wstawione. Cieszmy się.

Rozdział zbetowany.


2 komentarze:

  1. Wreszcie jakaś akcja :D Zdecydowanie: Lubię to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie, dziękuje xD Nie mogłam się rozkręcić ;P

      Usuń